To była podobna środa, tylko że roku 1925. Tego dnia nasz Założyciel o. Leon Jan Dehon odchodził, by przytulić się do Serca Jezusowego, które tak umiłował. To już minęło 95 lat od tego dnia. Dziś chcemy zwrócić się do naszego Założyciela, by błogosławił swojemu dziełu, tak jak wtedy tak i dziś, zwłaszcza w celu pomnożenia powołań.

Dwóch naszych polskich współbraci miało zaszczyt być przy w ostatnich godzinach życia ojca Założyciela przy nim. Na widok dwóch młodych Polaków, ojciec Założyciel wypowiedział ze swoistą serdecznością jedno z ostatnich słów: „Ach! Mes petits Polonais” (moi mali Polacy), po czym udzielił im błogosławieństwa, będącego zarazem jego ostatnim błogosławieństwem.

Ks. Stanisław Sidełko SCJ w swojej książce: „O. Leon Jan Dehon” opisuje te ostatnie chwile:

 

„Rok 1925 rozpoczął serię cierpień ojca Dehona upadkiem zakończonym zwichnięciem nogi. Trapiło go też ogólne osłabienie i nużąca ospałość. Dnia 14 marca skończył 82 rok życia: "Oto kończę 82 lata. Ile razy moja dobra Matka w niebie i mój dobry Anioł musieli interweniować, abym uniknął podczas tak długiego czasu wszystkich niebezpieczeństw i wypadków oraz ze wszystkich chorób, zagrażających ludzkiemu życiu! Dzięki, moja Matko Boża! Dzięki, mój dobry Aniele! Nie wiem wszystkiego, co mam zawdzięczam. Dowiem się o tym w niebie. Dziękuję wam z góry i będę wam wdzięczny przez całą wieczność. (...) Co zdziałałem w ciągu tych 82 lat? Niewiele dobrego. Mnożę akty wynagrodzenia, powtarzam moje pokuty i ufam bezgranicznie miłosierdziu Zbawiciela". 

 W lipcu i sierpniu 1925 roku Bruksela została nawiedzona przez epidemię gastroenteritalną, atakującą przewód pokarmowy.  Zaatakowała ona również o. Dehona. We wtorek 4 sierpnia, po odprawieniu Mszy świętej o godzinie 7:00, poczuł się źle i musiał się położyć. Stan jego nie budził Niepokoju: organizm był na tyle silny, że lekarz nie przewidywał pogorszenia, a przeciwnie, rychły powrót do zdrowia. Ojciec Dehon nie rozstawał się z brewiarzem; odmawiał go z przerwami. Jego asystent, ksiądz Wawrzyniec Philippe, składał mu sprawozdania z bieżącego administrowania i przychodził po dyspozycje odnośnie do kapituły Generalnej, którą się chory bardzo interesował. Miała się ona rozpocząć 15 września i załatwić wiele ważnych spraw. Cieszył się, że będzie mógł w niej uczestniczyć. Niestety, choroba i starość dawały coraz bardziej znać o sobie.

 Ksiądz asystent, który  do ostatnich chwil opiekował się chorym, przekazał potomnym wszystkie szczegóły dotyczące ostatnich dni założyciela w swoich Wspomnieniach.

 Mimo optymistycznych prognoz lekarzy, w nocy z 9 na 10 sierpnia, z niedzieli na poniedziałek, nastąpiło pogorszenie: miał miejsce nowy atak, któremu towarzyszyło poważne osłabienie serca. Pomimo choroby i niedomagań, chory pamiętał o imieninach asystenta, księdza Wawrzyńca, i kazał jednemu z braci przygotować na poniedziałek bukiet kwiatów, który osobiście wręczył solenizantowi, składając mu najlepsze życzenia.

Przed przyjęciem wiatyku pragnął odnowić swoje śluby zakonne, lecz nade wszystko swój ślub ofiarnej żertwy. Poprosił więc, by mu podano krzyż, ten sam, który trzymał w ręce w dniu pierwszych ślubów zakonnych. Wziął go do ręki i odnowił śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, dodając: "...i ślub żertwy". Kilka razy powtórzył te ostatnie słowa, a potem dodał: "Oddaję się cały!".

Po wiatyku przyjął sakrament chorych. Następnie zapragnął zjednoczyć się z wszystkimi, których znał. Wspominał na głos członków zgromadzenia, Siostry Służebnice i Siostry Oblatki, swoją bratanicę, bratanków oraz wszystkich przyjaciół i dobroczyńców. "Powiedzcie im, że myślę o wszystkich w tym momencie" - powtórzył. Potem wymienił po imieniu członków miejscowej wspólnoty i zapytał, czy są obecnie. Podziękował im za usługi, jakie mu oddali.

Wreszcie poprosił Boga o przebaczenie, a ludzi o darowanie mu wszystkich win i niedoskonałości: "Założyłem zgromadzenie bardzo niedoskonałe. Proście o miłosierdzie dla mnie, by moja dusza osiągnęła zbawienie. Bóg wybrał mnie, by dokonać dzieła założenia zgromadzenia, a ja pokazałem się tego niegodny przez tyle moich grzechów, błędów i niedoskonałości; ale wiem, że Bóg mi przebaczy".

Ksiądz Philippe poprosił go z kolei w imieniu wszystkich członków zgromadzenia o wybaczenie cierpień i przykrości, jakie mogli mu wyrządzić, i by wszystkim obecnym i całemu zgromadzeniu udzielił swego ojcowskiego błogosławieństwa. Chory wyciągnął zaraz ręce i wypowiedział wyraźnym głosem po łacinie słowa błogosławieństwa: Benedictio Dei omnipotentis, Patris, et Filii, et Spiritus Sancti, descendat super vos et maneat semper, semper, semper (Błogosławieństwo Boga Wszechmogącego: Ojca, Syna i Ducha Świętego niech zstąpi na was i pozostanie na zawsze). Ostatnie wyrażenie powtórzył trzy razy i wykonał potrójny znak krzyża, uczyniony omdlewającą ze słabości i wzruszenia ręką.

Podczas całego życia miał zwyczaj przyjmowania cierpień jako odpowiedzi udzielonej przez Boga na jego ślub żertwy. Na łożu śmierci miał znieść wiele cierpień fizycznych i utrapień moralnych. "Cierpiał od rana do wieczora i od wieczora do rana". Szczególnie cierpienia moralne trapiły go wielce. Z bólem serca myślał o niewiernościach i ludzkich nędzach, które przyciemniały niebo zgromadzenia. To wszystko stwarzało stosowną okazję do wzbudzenia intencji wynagradzającej i dlatego można było często usłyszeć, jak szeptał: "To wszystko jako ekspiacja za dzieło!".

Zachował jasność umysłu aż do końca. W dniu, w którym przyjął sakrament chorych, poprosił księdza asystenta, by napisał do pewnej osoby, której niegdyś ksiądz Andrzej Prevot, długoletni magister nowicjatu, był duchowym kierownikiem, a która w dniu następnym obchodziła imieniny.

Podobny był też gest pamięci i wdzięczności, uczyniony pod adresem brata infirmiarza: w nocy, poprzedzającej dzień agonii, powiedział braciszkowi, by sobie wziął z szuflady w biurku przygotowany dla niego różaniec - była to piękna koronka ze srebrnymi paciorkami. Chory poświęcił ją i podając braciszkowi, powiedział: "Nie mów nikomu o tym! Wnet pozdrowię w niebie waszego ojca".

W środę rano od godziny 10:00 ataki serca były częstsze i zwiastowały rychły koniec. "Cierpię" - powiedział chory i ręką wskazał na serce. Ksiądz Philippe poddał mu wtedy myśl, by zjednoczył się z Sercem Jezusa w duchu całkowitej ofiary. Jego wzrok zajaśniał i ze spokojem na twarzy odpowiedział: "Tak! Tak!".

Przed południem zaczęła się agonia. Kilka minut przed zgonem ksiądz Philippe poprosił umierającego o ostatnie błogosławieństwo, zwłaszcza w intencji pomnożenia powołań, po czym zasugerował, by ofiarował Bogu swoje życie i cierpienia. Umierający, Wyraźnie odpowiedział: "Tak! Tak! Tak!", kilkakrotnie to powtarzając i robiąc po raz ostatni znak krzyża ojcowską ręką ponad obecnymi.

"Tuż przed śmiercią - dodaje ksiądz Kanters, który też był przy zgonie - o. Założyciel wyciągnął rękę ku obrazkowi Najświętszego Serca i podnosząc głos, wypowiedział ostatnie słowa na tej ziemi: «Dla niego żyję i dla niego umieram»!".

O godzinie 12:10 przestało bić serce, które tak bardzo ukochało Jezusa i Jego wyznawców; zakończył życie o. Leon Jan Dehon, założyciel Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Była środa, 12 sierpnia 1925 roku.”

 

O. Dehon zostawił nam taki testament:

Testament duchowy Ojca Dehona
 

Pozostawiam Wam skarb najcenniejszy - Najświętsze Serce Jezusa. Należy Ono do wszystkich, lecz szczególną miłością darzy Księży Jemu poświęconych, całkowicie oddanych Jego czci, miłości i wynagrodzeniu, którego żądał, jeżeli wierni pozostaną temu pięknemu powołaniu. Pan Jezus kochał wszystkich swoich Apostołów, lecz czyż szczególnym uczuciem nie darzył św. Jana, któremu powierzył własną Matkę i swoje Boskie Serce?

Piękny dekret Leona XIII z 25 lutego 1888 roku mówił: Zgromadzenie to będzie dla Serca Jezusowego wiązanką kwiatów, jeżeli jego członkowie będą z Nim całkowicie zjednoczeni i Jemu oddani oraz jeżeli zakróluje w nich samych i w ludach przez nich ewangelizowanych płomienna miłość Serca Jezusowego. Objaśniając słowa Dawida i my możemy powiedzieć: Serce Jezusa jest moim dziełem. O jakże piękna jest moja cząstka we wspólnym dziedzictwie!

Jest dla was oczywiste, że tak piękne powołanie wymaga nadzwyczajnej żarliwości i wielkiej wspaniałomyślności. Nie wolno nam tracić z oczu naszego celu i posłannictwa w Kościele, nakreślonego w dwu pierwszych rozdziałach naszych Konstytucji, a więc tkliwej miłości ku Sercu Jezusowemu, przygotowanej przez oderwanie się od stworzeń i zwycięstwo nad naszymi namiętnościami.

Celem naszym jest wynagrodzenie i związane z nim wszystkie praktyki pobożne takie jak: Msza św. i komunia wynagradzająca, akt wynagrodzenia, codzienna adoracja wynagradzająca, godzina święta i umartwienia, na które pozwala posłuszeństwo i stan naszego zdrowia. Cel nasz i posłannictwo obejmuje także całkowite oddanie się Najświętszemu Sercu w duchu żertwy, aby znosić cierpliwie i radośnie krzyże przewidziane przez Opatrzność.

Powołanie takie wymaga nawyku do życia wewnętrznego i zjednoczenia z Panem Jezusem. Powinniśmy również podejmować wszystkie środki, aby stan ten osiągnąć i uczynić trwałym. Życia wewnętrznego nie można zachować bez wielkiej regularności i zakonnego milczenia. Aby w tym się utwierdzić, codziennie przeznaczycie dobre pół godziny na poranne rozmyślanie nie włączając w to modlitw ustnych oraz pół godziny na adorację wynagradzającą. Codziennie odprawiać będziecie czytanie duchowne złożone częściowo z Pisma św. a częściowo z książki ascetycznej lub żywoty świętych. Wybierać będziecie żywoty świętych zasługujących na miano świętych Serca Jezusowego tych, którzy najlepiej poznali i praktykowali to godne pochwały nabożeństwo.

Gorąco powierzam Was wszystkich Sercu Jezusa i polecam Jego Miłosierdziu. Do Niego kieruję modlitwę, z którą On zawracał się do Ojca za swoich uczniów: Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które mi dałeś (J 17,11 ). Polecam Was również Naszej Niebieskiej Matce. Pan Jezus z pewnością zechce Jej powiedzieć o Was to samo, co na Kalwarii rzekł do Niej o św. Janie: Oto Twoi synowie. Szczególna miłością darzmy osoby ukochane: Maryję i Józefa, trzech wielkich archaniołów, św. Jana Chrzciciela, św. Piotra, św. Jana, św. Magdalenę i wszystkich świętych Bożego Serca.

Jeśli o sobie mam Wam coś powiedzieć, to proszę abyście mi przebaczyli, że tak mało Was budowałem moim przykładem. Nie mam najmniejszych złudzeń. Stawiam siebie niżej od wszystkich ludzi z powodu nadużycia tych wielkich łask, jakie otrzymałem. Pan Jezus pomimo mej niegodności pozostawił mnie na zajmowanym stanowisku jedynie po to, by podkreślić swoje niezgłębione miłosierdzie. Ufam jednak w zbawienie mojej duszy, ponieważ miłosierdzie Pana Jezusa jest niewyczerpane, lecz wiele będę musiał pokutować i dlatego gorąco was błagam o modlitwy za spokój mojej duszy. Czyż potrzebuję Was zapewniać, że jeśli Pan Jezus raczy mnie przyjąć do siebie, będę prosił za Was wszystkich i za Dzieło tak drogie Bożemu Sercu?

Przebaczcie mi przykrości, które mogłem Wam sprawić i gorszące przykłady oziębłości jakie Wam dawałem. Ze świętym Janem, moim mistrzem i wzorem, powiadam Wam wszystkim: Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować ( 1 J 4,11).

Błagam Was z całego serca, w imię uczuć któreście do mnie żywili, postępujcie tak, aby zawsze miłość święta wśród Was panowała. Nie wypowiadajcie nigdy wobec siebie słów krytycznych i zgryźliwych. Z wielkim szacunkiem odnoście się zawsze do tych, którzy zastępują Wam Boga. Posłuszeństwo, regularność i ubóstwo są tarczą ochronną Zgromadzenia.

Wiadomą jest rzeczą, że kapłańskie rodziny zakonne w swoich początkach wspomagane były przez Bogu poświęcone dziewice, które modliły się w ich intencji jak Najświętsza Dziewica Maryja czyniła to w odniesieniu do św. Jana. Tej właśnie pomocy i nam nie zabrakło, Udzieliły jej przede wszystkim dwie rodziny zakonne swoją modlitwa i ofiarą. Niezapomniana wdzięczność winniśmy zachować dla Sióstr Służebnic Serca Jezusowego z Saint Quentin. Nie jestem w stanie wysłowić tego wszystkiego, co uczyniły dla nas łącznie z ofiarą życia dla rozwoju naszego dzieła. Nie łączą nas z nimi żadne kanoniczne więzy, ponieważ Stolica Święta nie zatwierdza już wspólnot tak ściśle ze sobą zespolonych jak w dawnych zakonach. Nie przeszkadza to wszakże jedności w modlitwie i ofierze. Nigdy o tym nie zapominajmy!

Wówczas, kiedy w Sait-Quentin zakładałem nasze Zgromadzenie z pomocą sióstr miejscowych, Siostry Żertwy z Namur przygotowywały kilku świątobliwych kapłanów, którzy przybyli, aby się z nami połączyć, jak św. p. O. Andrzej i O. Charcosset, mój wierny asystent. I to o nich również pamiętajcie.

W ostatnich moich słowach polecam Wam raz jeszcze codzienną adorację, adorację wynagradzającą w imieniu Kościoła, aby pocieszyć Pana Jezusa i przyśpieszyć Królestwo Bożego Serca w poszczególnych duszach i całych narodach. Składam w ofierze i jeszcze raz poświęcam Najświętszemu Sercu Jezusowemu moje życie i śmierć, dla Jego miłości i we wszystkich Jego intencjach. Wszystko dla Twojej miłości, o Serce Jezusa! Napisano w Sait-Quentin w smutnych dniach wojny 1914 roku.

Jan od Serca Jezusowego