"Z wielką radością przyjęliśmy dziś wiadomość o ogłoszeniu Dekretu o męczeństwie Sługi Bożego, ojca Martino Capellego SCJ. Dziękujemy Bogu za uznanie przez Kościół hojnego daru jego życia złożonego z miłości do Ewangelii i niesienia pomocy tym, którzy najbardziej potrzebują pocieszenia." - napisał 21 listopada Przełożony Generalny Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca ks. Carlos Luis Suárez Codorniú SCJ.

Na stronie Dykasterii ds. Świętych możemy zapoznać się z dekretem, jak również z życiorysem Martino Capellego (znanego też pod imieniem Nicola), który to życiorys przytaczamy tutaj w tłumaczeniu.

Był kapłanem Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego, a jego śmierć wynikała z kapłańskiej gorliwości, która skłoniła go do udania się na miejsce masakry w Credzie. Powodem śmierci była przede wszystkim pogarda, jaką żołnierze nazistowscy żywili do jego posługi, co dowodzi, że nienawiść do wiary była głównym motywem jego zabójstwa.

Urodził się 20 września 1912 roku w Nembro w dolinie Seriana, w prowincji i diecezji Bergamo, jako syn Martina Capellego i Teresy Bonomi, którzy tworzyli liczną i bardzo ubogą rodzinę. Nie osiągając sukcesów w szkole i powtarzając nawet pierwszą i drugą klasę, w wieku 12 lat wstąpił do Szkoły Apostolskiej Księży Najświętszego Serca, znanych jako Dehonianie, w Albino. Uważano go za zdrowego, żywego i dobrodusznego, każdego ranka wstawał, gdy jeszcze było ciemno, aby uczestniczyć we Mszy Świętej. Jego przełożeni i wychowawcy pracowali pilnie i intensywnie, aby kształtować jego nieco buntowniczą i roztargnioną naturę, ale obdarzoną dobrym intelektem i ostatecznie byli zadowoleni z postępów chłopca, zarówno w zachowaniu, jak i w nauce. Zanim jednak dopuszczono go do święceń, kazano mu jeszcze poczekać - polecono mu, aby przez kilka lat pełnił funkcję „prefekta” młodych seminarzystów. Wywiązywał się z tego zadania znakomicie, zyskując sympatię chłopców.

Tymczasem jego powołanie stawało się coraz wyraźniejsze i umacniało się, a w 1930 roku złożył pierwsze śluby zakonne, przyjmując imię Brata Marcina od Matki Boskiej Bolesnej. Jego pragnienie męczeństwa, za przykładem meksykańskich męczenników, o których słyszał, rosło. Wyświęcony 26 czerwca 1938 roku, marzył o zostaniu misjonarzem, być może w Chinach, ale niespodziewanie otrzymał polecenie, żeby udać się do Rzymu, aby kontynuować studia w Instytucie Biblijnym. Posłuszny przełożonym włożył cały swój wysiłek w te nowe, niechciane i nieoczekiwane studia, osiągnął znakomite wyniki, najpierw w Instytucie Biblijnym, a następnie na Papieskim Uniwersytecie Urbaniana, kończąc z wyróżnieniem studia teologiczne.

Będąc u progu ukończenia studiów, w 1943 roku został wezwany przez przełożonych do Bolonii, aby nauczać Pisma Świętego. Był rozczarowany brakiem możliwości ukończenia studiów, a to nowe posłuszeństwo z pewnością bardzo mu ciążyło. W tym okresie wojna zaczęła się rozprzestrzeniać, a ludzie zaczęli żyć w strachu przed nalotami bombowymi. Z tego powodu przeniesienie szkoły stało się konieczne i właściwe. W rezultacie ojciec Martino został zmuszony do przeprowadzki, znajdując się w obrębie linii Gotów w Apeninach Toskańsko-Emiliańskich, centrum ówczesnych działań wojennych. Bardzo zależało mu na byciu księdzem i misjonarzem, a w tej szczególnie trudnej i dramatycznej sytuacji absolutnie nie chciał pozostawać bezczynnym. Czuł silną duszpasterską potrzebę, aby w tym klimacie braku wiary i porzucenia praktyk religijnych, wykorzeniać nienawiść i nieufności z serc.

W lipcu 1944 roku wspólnota przeniosła się do Burzanelli, wioski położonej na wysokości 1000 metrów n.p.m., z dala od głównych dróg, gdzie teoretycznie życie powinno być spokojniejsze. Jednak tutaj znalazł się w centrum represji i łapanek, podczas których odczuwał silną i nieodpartą potrzebę narażenia się na niebezpieczeństwo, by udzielać ostatniego namaszczenia straconym, pomagać przesiedleńcom, gasić pożary.

Ojciec Martino staje się postacią kłopotliwą i uciążliwą, budzącą nieufność po obu stronach, ponieważ nie czyniąc rozróżnień między ludźmi, pomaga wszystkim na równi, narażając się na zarzut szpiegostwa ze strony obu stron. Postanawia przenieść się do Sarzano, aby pomóc starszemu proboszczowi. Tam spotyka również księdza Elię Cominiego, młodego salezjanina, który podobnie jak on został przesiedlony i poświęca się jak najlepiej wypełnianiu swojej posługi w tych bardzo trudnych czasach.

Ojciec Martino postanowił udać się w góry, szukając rolników w ich gospodarstwach i partyzantów w ich obozowiskach, aby ewangelizować, głosić Dobrą Nowinę i pocieszać ich. Nadal czuł się głęboko misjonarzem i nie zamierzał rezygnować z głoszenia Ewangelii, gdziekolwiek by go wezwano. W związku z tym Niemcy zaczęli patrzeć na niego z wielką podejrzliwością, do tego stopnia, że ​​nawet jego przełożeni to zauważyli i postanowili go przenieść. Tym razem jednak ojciec Martino nie posłuchał. Mógł wrócić do swoich braci w Bolonii, ale zdecydował się pozostać na terenach walk między partyzantami a niemieckimi nazistami, aby sprawować swoją posługę kapłańską. Nie chciał, żeby ludzie, z którymi zetknął się w ostatnich miesiącach, byli pozostawieni bez opieki religijnej. Odważnie kontynuował pracę kapłańską, świadomy ryzyka, jakie podejmuje.

Jego męczeństwo nastąpiło w jednej z najbardziej krytycznych faz wojny we Włoszech. W tych miesiącach wojska nazistowsko-faszystowskie dokonały kilku masakr, aby wyeliminować wszelkie formy opozycji na terytoriach uznanych za strategiczne, gdzie partyzanci i ludność cywilna mogły ułatwić postępy wojsk anglo-amerykańskich aliantów. Już w sierpniu 1944 roku, kierując się tymi samymi motywami, Niemcy dopuścili się brutalnych zbrodni po toskańskiej stronie Linii Gotów (zabijając 560 cywilów w rejonie Sant'Anna di Stazzema), a także w innych rejonach Niziny Padańskiej. W rejonie, gdzie pracował ojciec Martino, między 29 września a 5 października 1944 roku Niemcy zgładzili ponad 770 osób, w tym dzieci, niemowlęta i osoby starsze. Został schwytany 29 września 1944 roku przez nazistów po tym, jak pośpieszył na miejsce masakry w Credzie, aby udzielić sakramentów ocalałym. Świadomy swego losu, rankiem 1 października, po dwóch dniach okrutnej niewoli, został rozstrzelany przez SS wraz z 44 innymi więźniami. Przed śmiercią z siłą i pasją wykonał gest kapłańskiego błogosławieństwa dla pozostałych umierających. Miał zaledwie 32 lata.

 

Biuro prasowe