We wtorek 10 listopada 2020 roku w kościele parafialnym w Stadnikach pożegnaliśmy najstarszego sercanina Polskiej Prowincji Księży Sercanów śp. ks. Kazimierza Marekwię SCJ.
W czasie swojego długiego, bo ponad 95. letniego życia, śp. ks. Kazimierz Marekwia SCJ był ekonomem domu w Krakowie-Płaszowie i Stadnikach, wikariuszem w Stadnikach, Krakowie-Płaszowie, Szewnej (diec. sandomierska) i Sulechowie (diec. gorzowska), proboszczem w Węglówce, duszpasterzem i przełożonym wspólnoty w Hafnerbergu (Austria), a także wieloletnim kapelanem Sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi w Łabuniach i Gorzkowie.
za: ► Seminarium SCJ
Ceremonii przewodniczył Ksiądz Prowincjał ks. Wiesław Święch SCJ a kazanie wygłosił ks. Lucjan Szczepaniak SCJ.
Najbliższa rodzina, znajomi, przyjaciele i sercanie pożegnali w Stadnikach 10 listopada br. ks. Kazimierza Marekwię, najstarszego sercanina w Polskiej Prowincji.
Mszy św. pogrzebowej w stadnickim kościele przewodniczył w gronie kilkunastu koncelebransów prowincjał ks. Wiesław Święch SCJ. Swego kolegę przyjechał pożegnać także ks. Józef Hojnowski, emerytowany proboszcz parafii w Górce Kościelnickiej, pochodzący z Jadownik. Z powodu pandemii w pogrzebie wzięła udział ograniczona ilość osób.
- Zgromadziliśmy się, aby podziękować Bogu za dar długiego i ofiarnego życia śp. ks. Kazimierza Marekwii - najstarszego współbrata Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Sercanów. Jestem przekonany, że swojemu Stwórcy może on powtórzyć za św. Pawłem apostołem: „[…] W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia – powiedział w homilii ks. Lucjan Szczepaniak SCJ z domu bieżanowskiego, gdzie przez ostanie 8 lat mieszkał zmarły.
Kaznodzieja wspomniał o rodzinnych stronach ks. Marekwii, którymi były Wyry na Śląsku i gdzie w wielodzietnej rodzinie kształtowała się jego wiara i powołanie.
- W domu rodzinnym nauczył się kochać Boga i ludzi oraz ciężko pracować. Do ostatnich chwil swojego życia ze wzruszeniem wspominał rodziców, rodzeństwo i członków rodziny, modlił się za nich i prosił, aby żyjącym krewnym i przyjaciołom przekazać słowa miłości, wdzięczności i jego błogosławieństwa – podkreślił ks. Lucjan, dopowiadając, że także jego starszy brat był serncaninem.
W dalszej części homilii powiedział: „Jako kapłan pełnił wiele funkcji i ofiarnie pracował, ale przede wszystkim pełnił posługę gorliwego duszpasterza. Żył Jezusem pośród ludzi i okazywał im miłość Najświętszego Serca, rozumiejąc ich troski i obawy, ale również radując się ich sukcesami. Bóg w osobie ks. Kazimierza dał im bowiem pasterza według własnego Serca, by służył im Słowem i sakramentami rozsądnie i roztropnie, a nade wszystko karmił ich Żywym Chlebem – Eucharystią. Wierni odwzajemniali tę troskę i nie zawiedli go, pamiętając o nim w modlitwie, także o jego świętach i jubileuszach nawet po wielu latach”.
Zdaniem kaznodziei ks. Kazimierz był sercaninem z „krwi i kości” i żył sprawami Zgromadzenia do samej śmierci.
- W młodości miał niespożyte siły, był pełen energii i duszpasterskich pomysłów, a w podeszłym wieku służył swoim doświadczeniem, dojrzałymi radami i cierpliwą modlitwą samotności, która była dla niego trudnym duchowym stanem. Jednak to właśnie w samotności serca rodziła się w nim głęboka refleksja nad człowieczeństwem, życiem zakonnym i kapłaństwem – podsumował, dodając, że w prowadzonych rozmowach martwił się o los poszczególnych sercanów, zwłaszcza tych, którzy łatwo zrezygnowali z życia zakonnego i kapłańskiego, porzucając służbę Sercu Bożemu.
Na zakończenie mowy pogrzebowej ks. Szczepaniak zwrócił uwagę na potrzebę głoszenia w obecnym czasie, wobec licznych ataków na Kościół katolicki, prawdy, że poza krzyżem nie ma innej drogi zbawienia i jakiejś innej miary człowieczeństwa i kapłaństwa,
Przekonywał również, że jedyną odpowiedzią na obecną sytuacje jest postawa miłości na wzór miłości Serca Jezusowego
- Zło możemy zwyciężyć tylko dobrem, a lęk wiarą w Chrystusa i świadectwem sumienia zakończył kazanie, dodając, że zmarły pozostawił po sobie trwałe świadectwo wiary, nadziei i miłości.
Wszystkim uczestnikom pogrzebu podziękował w kościele prowincjał. Wyraził również wdzięczność przełożonemu domu bieżanowskiego ks., Januszowi Bieszczadowi i ks. Lucjanowi Szczepaniakowi za codzienną troskę o ks. Kazimierza.
Tym razem po Mszy św. pogrzebowej, kondukt żałobny nie szedł na cmentarz, a ostatnia część obrzędów pożegnania rozpoczęła się przy bramie cmentarnej. Modlitwy na cmentarzu prowadził ks. Bieszczad, a zakończył je wspólny śpiew „In te Cor Jesu”.
Ks. Andrzej Sawulski SCJ
za: ► EcceNewsCor
Wiary ustrzegłem
Homilia na pogrzebie Ks. Kazimierza Marekwii SCJ, Stadniki 10.11.2020 r.
- Czcigodny Księże Prowincjale, Współbracia Sercanie, droga Rodzino,
Siostry i Bracia…
Zgromadziliśmy się, aby podziękować Bogu za dar długiego i ofiarnego życia śp. Ks. Kazimierza Marekwii - najstarszego Współbrata Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Sercanów. Jestem przekonany, że swojemu Stwórcy może on powtórzyć za św. Pawłem Apostołem: „[…] W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia […]” (2 Tm 4, 6-8).
- Kazimierz Marekwia przyszedł na świat w wielodzietnej rodzinie mieszkającej we wsi Wyry na Śląsku, 11 lutego 1925 roku, we wspomnienie Matki Bożej z Lourdes. W domu rodzinnym nauczył się kochać Boga i ludzi oraz ciężko pracować. Do ostatnich chwil swojego życia ze wzruszeniem wspominał rodziców, rodzeństwo i członków rodziny, modlił się za nich i prosił, aby żyjącym krewnym i przyjaciołom przekazać słowa miłości, wdzięczności i jego błogosławieństwa.
- Bóg znał go, zanim ukształtował w łonie matki (por. Jr 1, 5). Od samej młodości pociągał go ku sobie (por. Ps 71) poprzez sakramenty święte, osobistą modlitwę, wojenne wydarzenia, a zwłaszcza przykład Sercanina starszego brata Władysława, który przyjął święcenia kapłańskie w Bolonii w 1944 roku. Bóg zatem przygotował mu miejsce u Księży Sercanów, gdzie związał się z Nim na zawsze, oddając swoje serce Bożemu Sercu. Od tej chwili głosił światu Jego Miłość na miarę swoich możliwości, jako dobry, życzliwy, ciepły i pogodny człowiek oraz ofiarny zakonnik i kapłan.
- Jako kapłan pełnił wiele funkcji i ofiarnie pracował, ale przede wszystkim pełnił posługę gorliwego duszpasterza. Żył Jezusem pośród ludzi i okazywał im miłość Najświętszego Serca, rozumiejąc ich troski i obawy, ale również radując się ich sukcesami. Bóg w osobie ks. Kazimierza dał im bowiem pasterza według własnego Serca, by służył im Słowem i sakramentami rozsądnie i roztropnie (por. Jr 3, 15), a nade wszystko karmił ich Żywym Chlebem – Eucharystią. Wierni odwzajemniali tę troskę i nie zawiedli go, pamiętając o nim w modlitwie, także o jego świętach i jubileuszach nawet po wielu latach.
- Czyniąc szerszą refleksję o życiu kapłanów Serca Bożego, odwołam się do słów samego Jezusa przekazanych siostrze Józefie Menéndez: „Są przecież dusze i to liczne, które wiedzione pragnieniem swego zbawienia, a jeszcze więcej miłością dla Tego, który za nie cierpiał, postanawiają iść za Mną drogą krzyża. […] Czy mój krzyż staje przed nimi pod postacią choroby, czy kryje się w zajęciach, nieodpowiadających ich upodobaniom, czy uzdolnieniom…, czy też przypomina formę zapomnienia lub pewnego sprzeciwu ze strony otoczenia, one go poznają i przyjmują z całym poddaniem, do jakiego ich wola jest zdolna. […] Nieraz pod wpływem wielkiej miłości dla mojego Serca i z pobudki czystej gorliwości względem dusz uczyniły to, co uważały za najlepsze w tej lub innej okoliczności. Tymczasem spotykają je za to różne przykrości i upokorzenia. Wtedy dusze te natchnione jedynie miłością, odkrywają mój krzyż i w tym niepowodzeniu uwielbiają go, obejmują i ofiarują wszelkie wynikłe stąd upokorzenia na moją większą chwałę” („Apel Miłości, czyli Orędzie Boskiego Serca Jezusowego do Świata”, Felicjana, Nowy Jork 1949, s. 398).
- Ks. Kazimierz był Sercaninem z „krwi i kości”, takim go zapamiętamy, żył sprawami Zgromadzenia do samej śmierci. W młodości miał niespożyte siły, był pełen energii i duszpasterskich pomysłów, a w podeszłym wieku służył swoim doświadczeniem, dojrzałymi radami i cierpliwą modlitwą samotności, która była dla niego trudnym duchowym stanem. Jednak to właśnie w samotności serca rodziła się w nim głęboka refleksja nad człowieczeństwem, życiem zakonnym i kapłaństwem. Czasami, jakby przez zapomnienie, uchylał rąbka tajemnicy tych zmagań i niepokoju o los Kościoła, Zgromadzenia i naszej Ojczyzny, a także o los poszczególnych Sercanów, zwłaszcza tych, którzy łatwo zrezygnowali z życia zakonnego i kapłańskiego, porzucając służbę Sercu Bożemu. Po tych, co samowolnie odeszli, pozostanie puste miejsce, którego nikt nie zajmie, bo kapłanem jest się na wieki.
- Niestety nie można swojej oliwy wiary wlać do duchowej lampy tych, którym jej zabrakło, jak w przypowieści o pannach roztropnych i nieroztropnych. Zatem nieskuteczne są rozpaczliwe apele o przekazanie swojej mądrości życia młodszym, ciekawym niebezpiecznych doświadczeń i nieroztropnym w paktowaniu ze złem. Oni roztrwoniwszy oliwę życia, może i chcieliby ją na nowo otrzymać, ale to nie jest możliwe, a jeśli już, to tylko na drodze pokuty i upokorzenia się przed Bogiem i Kościołem. Zatem kto z nich będzie chciał wrócić na początek drogi krzyżowej, z miłością objąć krzyż i jeszcze raz wspiąć się na Kalwarię? Po ludzku jest to niemożliwe, ale dopóki żyją, mogą rzucić się w objęcia Miłosierdzia Bożego, które sprawia cuda i na nowo obdarza łaskami.
- Jezus przyszedł na świat w nocy. W Ogrodzie Oliwnym modlił się nocą i mrok ogarnął ziemię, kiedy umierał na krzyżu. Dopiero potem nastał poranek wielkanocny. Każdy, kto idzie za Nim, musi zanurzyć się w tę noc, podczas której ziarno jego życia obumrze i wówczas dopiero wyda plon, a to przecież boli, bardzo boli… Nie można przed tą nocą uciec, jeśli chce się być zbawionym. Nie ma lekkiego życia chrześcijańskiego, a tym bardziej kapłańskiego i zakonnego, życia dla zabawy, relaksu i poklasku społecznego.
- Wobec oszalałego ataku na Kościół Rzymskokatolicki musimy głosić, że poza krzyżem nie ma innej drogi zbawienia i jakiejś innej miary człowieczeństwa i kapłaństwa, dlatego Jezus uczy: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9, 23). Miłość bowiem to krzyż. Cierpienie można owocnie przezwyciężyć tylko w zjednoczeniu z Chrystusem – Miłością. Czy nie wiemy, że wypowiadając słowa modlitwy: „Słodkie Serce Jezusa spraw, abym kochał Cię coraz więcej”, nie można uniknąć Jego losu i nie mieć swojego serca przebitego włócznią?
- Był czas, że św. Piotr tego nie rozumiał, dlatego usłyszał od Jezusa bolesne słowa: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki»” (Mt 16, 23). Zatem każdy chrześcijanin, a zwłaszcza kapłan-zakonnik, który wybiera inną drogę niż droga krzyża, usłyszy od Chrystusa: „zejdź Mi z oczu szatanie!”, a także słowa: „nie znam cię, chociaż tyle razy dotykały mnie twoje dłonie, a twoje oczy nieustannie patrzyły na Najświętszy Sakrament. Jezus nie myli się, bo jest On drogą, prawdą i życiem (por. J 14, 6).
- Zło jednak możemy zwyciężyć tylko dobrem, a lęk wiarą w Chrystusa i świadectwem sumienia, że dobrze wypełniliśmy zadania postawione nam przez Boga. Św. Paweł Apostoł porównywał życie do trudu żołnierza albo sportowca, którzy zwyciężyli walkę. Kto oddał życie za Chrystusa lub zużył się we wiernej służbie Chrystusowi, pokonując cierpienie miłością i wypełniając powierzoną mu misję, nie musi obawiać się śmierci. Pewny jest bowiem wiecznej nagrody, bo jest tym, który przychodzi z wielkiego ucisku (por. Ap 7, 14).
- Wierzę, że to właśnie dokonało się w życiu śp. ks. Kazimierza Marekwii, dlatego dziękujmy Bogu za siwiznę mądrości i uszanujmy pamięć najstarszego Współbrata, a w ten sposób okażemy miłość Bogu (por. Kpł 19, 32) i pamięć oraz szacunek wszystkim Sercanom, którzy poprzedzili nas do Domu Ojca. Po zmarłym ks. Kazimierzu pozostało trwałe świadectwo wiary, nadziei i miłości. Amen.
Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ