5 października br. w domu zakonnym w Lublinie, w wieku 86 lat zmarł ks. Czesław Konior SCJ. W historii polskiej prowincji sercanów był znaczącą postacią.
Urodził się 14 sierpnia 1936 r. w Międzybrodziu Bialskim, ponad trzytysięcznej miejscowości położonej nad Jeziorem Międzybrodzkim u podnóża góry Żar. Gdy miał zaledwie trzy lata zmarła mu matka. Miał starszą siostrę i młodszego brata.
Jako szesnastoletni młodzieniec zgłosił się do małego seminarium prowadzonego przez sercanów, a 1 września 1952 r. w Stadnikach rozpoczął swą drogę ku ślubom wieczystym i kapłaństwu razem z 37. innymi postulantami. Był to najliczniejszy rocznik w dziejach prowincji i czas boomu powołań do zgromadzenia. Z samych Jadownik w latach 50. pochodziło kilkunastu kandydatów.
„Rocznik był liczny bowiem w tym czasie władze państwowe likwidowały wszędzie małe seminaria. W związku z tym tych, którzy mieli zamiar zostać sercanami połączono w jeden rocznik nowicjatu” – opowiada ks. Marian Niziołek, kolega rocznikowy ks. Koniora.
„Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w Stadnikach w sierpniu 1953 roku, gdzie przyjechałem, aby rozpocząć swój postulat i nowicjat. Zobaczyłem go w okolicach bramy wjazdowej na tyłach prezbiterium kościoła, które wychodzi na ogród. Obierał z innymi nowicjuszami ziemniaki na obiad i w skupieniu odmawiali różaniec ” – wspomina ks. Marian Radwan SCJ, dodając że był człowiekiem modlitwy i częstego nawiedzania Najświętszego Sakramentu oraz wychowawcą wielu sercanów.
Po pierwszej profesji, którą złożył 3 grudnia 1953 r., jakiś czas został z innymi w stadnickich progach, bowiem trwał trudny czas dla rozwoju prowincji. Rok wcześniej władze komunistyczne rozwiązały małe seminarium w Krakowie, które było szkołą średnią dla młodych ludzi, z których wielu decydowało się potem studiować filozofię i teologię.
Od tego czasu rozpoczęła się dla rocznika ks. Koniora swoista wędrówka z miejsca na miejsce. Stąd nazwani zostali „rocznikiem wędrowników”.
W czasie letnich wakacji 1954 r. władze zajęły dla swych celów dom stadnicki, wysiedlając oprócz proboszcza i wikariusza wszystkich księży i kleryków, którzy musieli przenieść się do domu płaszowskiego, w znacznej mierze przepełnionego i w części zagrabionego. Wrócili do Stadnik po polskim październiku 1956 r.
Nowym miejscem zamieszkania stało się dla ks. Koniora i jego współbraci słynne opactwo benedyktynów w Tyńcu, gdzie mogli spokojnie przerabiać program liceum i studiować filozofię. Ks. Czesław często wspominał ten czas pobytu w położonym nad Wisłą wiekowym klasztorze, podkreślając niezwykłą gościnność zakonników oraz znakomitych wykładowców, m.in. słynnego matematyka o. Bernarda Turowicza.
„Pobyt w Tyńcu pozostawił niezatarte ślady w sercach i duszach wszystkich sercanów. Ojcowie benedyktyni byli wzorem życia monastycznego, uczyli swoim przykładem pokory, miłości braterskiej, przeogromnej życzliwości, pracowitości iście na wzór świętego Benedykta. Dane nam było rozmiłować się w pięknie liturgii i melodii gregoriańskiej przez wspólne śpiewy w surowej, ale jakże dostojnej świątyni pw. św. Piotra i Pawła” – napisał ks. Konior w jednym ze wspomnień, dodając, że tym, który przyjął sercanów pod dach opactwa był o. Piotr Roztworowski, ówczesny opat i jednocześnie ojciec duchowny sercanskich kleryków.
Niektórzy alumni tynieccy ukończyli drugi rok filozofii w czerwcu 1957 r. Starsi przybyli do Płaszowa, by przygotować się do matury, młodsi do Tarnowa, by w zorganizowanym studium domowym przygotować się też do matury zdanej w grudniu 1957 r. Na studiowanie teologii trzeba było znów przenosić się do Płaszowa, a w lutym 1960 r. do Stadnik. Ta kilkuletnia wędrówka została uwieńczona otrzymaniem 22 grudnia 1961 r. święceń diakonatu w kościele franciszkanów konwentualnych w Krakowie i kapłaństwa w dniu 18 lutego 1962 r. w Stadnikach.
Gdy 60 lat temu przyjmował razem z 12 kolegami rocznikowymi święcenia z rąk bp. Juliana Groblickiego pewnie nie przypuszczał, że jego dalsza posługa w prowincji nie będzie związana z tradycyjnym duszpasterstwem parafialnym. Nigdy bowiem nie był ani wikariuszem ani też proboszczem. Zaraz po święceniach i rocznym tirocinium międzyzakonnym u franciszkanów rozpoczął studia z psychologii na KUL-u, będąc studentem wybitnej psycholog prof. Zenomeny Płużek. Następnie przez wiele lat pracował głównie jako wychowawca postulantów i nowicjuszy, prefekt, wykładowca i rektor seminarium oraz ojciec duchowny alumnów. W lipcu 1980 r. został również moim wychowawcą w postulacie, który miał miejsce we Florynce.
„Po święceniach nasze drogi się rozeszły, bowiem on zaczął studia z psychologii w Lublinie, a my przeważnie zostaliśmy posłani do duszpasterstwa” – wspomina ks. Niziołek, i dodaje, że ks. Czesław odznaczał się zawsze spokojem i pobożnością, lubił się modlić i był oddany sprawom wychowawczym w nowicjacie oraz prowincji.
„Myślę, że bycie wychowawcą było cechą najważniejszą i najbardziej charakterystyczną w jego kapłaństwie i życiu zakonnym. Sam żyjący duchowością ojca Dehona, historią zgromadzenia i prowincji przekazywał nam, młodym, bogactwo naszej duchowości. Był bardzo oddany posłudze mistrza nowicjatu, wskazywał ideały, ukazywał je swoim życiem i zachęcał do ich realizacji. Umiejętnie też uczył modlitwy, medytacji i przybliżał na konferencjach historię zgromadzenia i jego założyciela” - wspomina ks. Wiesław Pietrzak SCJ, który po raz pierwszy spotkał swego mistrza nowicjatu w lipcu 1974 r. w Pliszczynie.
Jego zdaniem, śmiało można nazwać ks. Koniora wychowawcą sercanów, zważywszy, że przez 3 lata był socjuszem, 11 lat magistrem nowicjatu, 6 lat rektorem seminarium, a także ojcem duchownym oraz 6 lat przełożonym polskich sercanów.
„Jego szkoła duchowości sercańskiej była pełna prostoty, pokory i autentyzmu. Wychowywał przykładem pobożności, która zapadała w nasze umysły i serca. Ów rys wychowawcy był obecny także w jego posłudze jako ojca duchowego i rektora seminarium, prowincjała i w innych zajęciach, jakie potem podejmował” – podkreśla ks. Pietrzak.
„Był bardzo solidnym i rozważnym ojcem duchownym, dającym trafne rady. Umiejętnie prowadził po drogach życia duchowego wyraźnie podkreślając rys duchowości Założyciela, którego znał jak mało kto. Miał duże nabożeństwo do Serca Jezusa i Matki Bożej – opowiada ks. Tadeusz Michalek SCJ, który w seminarium korzystał z jego posługi.
W latach 1977-1983 był radnym prowincjalnym, a w 1984 r. powierzono mu urząd rektora Wyższego Seminarium Misyjnego Księży Sercanów w Stadnikach. To za jego kadencji dokonano wiele prac remontowych, łącznie z kaplicą i salą klerycką. Był także wykładowcą psychologii, a już na emeryturze, mając 70 lat, doktoryzował się na KUL u prof. Zenona Uchnasa, kierownika Katedry Psychologii Ogólnej.
Przełożonym polskich sercanów na dwie kadencje został w 1992 r. W tym czasie razem ze swymi radnymi doprowadził do przeniesienia w 1995 r. z Krakowa do Warszawy siedziby kurii prowincjalnej. W tym samym roku pierwszy sercanin z Polski stanął na ziemi słowackiej, dając początek istnienia zgromadzenia w tym kraju.
Z kolei w latach 1999–2005 był rektorem Kolegium Międzynarodowego w Rzymie.
„Jako rektor dużej rzymskiej wspólnoty miał między innymi zwyczaj, że jeśli ktoś przychodził nowy do domu lub jakiś gość, czy to osoba duchowna czy świecka, zawsze starał się go wszystkim przedstawić. Był to wyraz szacunku i dla domowników i dla przybysza. Troszczył się o studentów z różnych prowincji, którzy kontynuowali w Rzymie naukę – wspomina ks. Radwan.
Ks. Konior od początku swej obecności w zgromadzeniu był otoczony opieką wielu dobroczyńców, którzy w tamtych latach wspierali młodych adeptów do kapłaństwa. Jednym z nich był wieloletni kościelny parafii Przemienienia Pańskiego w Garwolinie Michał Litkowski, o którym wspomniał w swoim pamiętniku poeta i dramatopisarz Miron Białoszewski.
„Jeżeli można tak powiedzieć, to ksiądz Czesław był ulubionym wychowankiem pana Michała, który wspierał go materialnie, ale co najważniejsze, wielką modlitwą. Ksiądz Konior często go odwiedzał w Garwolinie, szczególnie gdy był już bardzo schorowany i starał się, aby miał jak najlepszą opiekę” – opowiadała mi kilka lat temu s. Katarzyna Lada ze Zgromadzenie Sióstr Służek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej, mieszkająca w tym czasie w Garwolinie.
„Kiedy poznałam księdza Koniora miałam kilkanaście lat. Był pierwszym wychowankiem pana Michała. Przyjeżdżał nieraz do niego na wakacje i z którym przychodził do moich rodziców. Pan Litkowski pragnął zawsze pomagać w kształceniu księży. Pamiętam taką sytuację. Jako dzieci dużo chorowałyśmy z siostrą. Ale jakoś Bóg dał, że wyszliśmy z tego i rodzice chcieli jechać do Lourdes, by złożyć jakieś wota. Ale pan Michał, który był moim chrzestnym powiedział, by lepiej dać na wykształcenie jakiegoś księdza – wspominała parę lat temu dr Maria Protasiuk, dobrodziejka z Garwolina, podkreślając, że ks. Konior zawsze pamiętał o imieninach czy różnych rocznicach, a przede wszystkim modlił się za swych dobrodziejów.
„Miał szczególny dar do nawiązywania kontaktów z dobroczyńcami, parafianami czy osobami duchownymi. Pamiętał o wszystkich z którymi się zetknął, z wieloma korespondował. Jego zeszyt z adresami był bardzo gruby, a na święta wysyłał kilkaset życzeń’ – mówi ks. Zdzisław Kozioł SCJ, który był ekonomem w Stadnikach za czasów rektorstwa ks. Koniora.
O tym, że był człowiekiem modlitwy opowiada także ks. Józef Gaweł SCJ, który w 1979 r. został następcą ks. Koniora na urzędzie mistrza nowicjatu w Pliszczynie.
„Żył sprawami Bożymi, zgromadzenia, prowincji, swojej rodziny i dobroczyńców. I bardzo kochał Kościół. Jego radością był udział w różnych uroczystościach i wydarzeniach w kościelnych, prowincji, w parafiach czy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Podobnie było, gdy mieszkał w Rzymie. Bywał na niemal każdym spotkaniu papieża z Polakami” – opowiada ks. Gaweł, dodając, że był bardzo ceniony przez mieszkańców Pliszczyna.
„Gdy bywał w Garwolinie z uśmiechem mówił, że nazywają go „Jasio wędrowniczek” – dopowiada dr Maria Protasiuk.
„Był bardzo rozmodlony, a w częstych podróżach samochodem prowadził zawsze różaniec, który był jedną z jego ulubionych modlitw. Pamiętał szczególnie o zmarłych współbraciach” – zaznacza ks. Franciszek Czaja, który w czasie jego przełożeństwa był ekonomem prowincji.
W 2004 r. ks. Konior zamieszkał w domu sercanów przy parafii Dobrego Pasterza na Czechowie w Lublinie. Tutaj zajmował się przez wiele lat Sercańską Wspólnotą Świeckich, pomagał w duszpasterstwie i spowiadał. Gdy kilka lat temu dotknęła go poważna choroba znalazł w członkach tejże Wspólnoty Świeckich wiele życzliwych i pomocnych osób. Wsparcie w owym trudnym okresie choroby miał zawsze od swoich lubelskich współbraci, którzy w ostatnich dniach sprawowali Msze św. w jego pokoju.
„Czternaście lat mieszkaliśmy w tej samej wspólnocie lubelskiej, więc mogliśmy się dobrze poznać. Szczególnie mocne było doświadczenie jego choroby, której byłem świadkiem. Ksiądz Czesław pozostanie w mojej pamięci jako człowiek empatyczny i serdeczny, z właściwym sobie poczuciem humoru” – wspomina ks. Eugeniusz Ziemann SCJ, wychowanek z nowicjatu, a w latach 1992-1998 najpierw radny, następnie asystent prowincjała ks. Koniora.
Ks. Czesław Konior był niewątpliwie znaczącą postacią w historii prowincji. Zajmował ważne i odpowiedzialne funkcje. Odszedł w roku 75-lecia powstania Polskiej Prowincji Księży Sercanów, dla dobra której żył, pracował i za którą się modlił.
Ks. Andrzej Sawulski SCJ