27 grudnia br. w szpitalu w Myślenicach zmarł w wieku 70 lat ks. Józef Cebula SCJ. Przez ostatnie kilkanaście lat był członkiem wspólnoty seminaryjnej w Stadnikach.
Pochodził z Maszkowic k. Łącka, niewielkiej wsi należącej w dawnych wiekach do klasztoru panien klarysek w Starym Sączu, stąd nazywanej wsią duchowną. To także kraina sadów jabłkowych i śliwkowych. Gdy nieraz zaglądał w swe rodzinne strony, wracał do swoich wspólnot ze skrzynkami wypełnionymi owocami, szczególnie gdy był ekonomem w Krakowie Płaszowie, a potem kierował na początku lat 90. znajdującym się w Domu Macierzystym biurem dla dobroczyńców.
Do sercanów przyjmował go w 1968 r. prowincjał ks. Romuald Skowronek, a rok później 15 września pierwsze śluby zakonne odbierał nowy przełożony prowincji – ks. Józef Nawieśniak. Na studia do Stadnik stawił się zaraz po profesji razem z kolegami: Stanisławem Hałasem i Maciejem Gajewskim.
- Byłem w seminarium starszym od niego o dwa roczniki, ale szybko nawiązaliśmy kontakt, bo mieliśmy podobne zainteresowania. Pierwszym było pisemko „Nasze misje”, które redagowaliśmy wspólnie, a w którym zamieszczaliśmy informacje i korespondencję z misjonarzami, szczególnie pracującymi w Indonezji. Natomiast drugie zainteresowanie wiązało się w wycieczkami rowerowymi, które organizowaliśmy w jego rodzinne strony, a także moje pod Mielec. Lubił bardzo te wypady – opowiada ks. Józef Kusek, kapelan w Pacanowie. Podkreśla także, że był dobrym kolegą, zawsze chętnym do pomocy. Wspierali się w załatwianiu różnych rzeczy, gdy w tym samym czasie byli ekonomami domów – on w Stadnikach, a ks. Cebula w Płaszowie.
Wieczystą profesję 21 kwietnia 1974 r. składał już w większym gronie. Do rocznika dołączyli bowiem Andrzej Szczepanek i Jan Krzysztof. 15 czerwca tego samego roku wszyscy przyjęli święcenia diakonatu w rąk bpa Albina Małysiaka w kościele Franciszkanów w Krakowie. W takim samym gronie otrzymali 15 czerwca 1975 r. w Stadnikach święcenia kapłańskie, których udzielił im ordynariusz z Helsinek bp Paweł Verschuren, a liturgia była w języku łacińskim.
Dla ks. Cebuli dzień święceń był wyjątkowy także z tego powodu, że do Stadnik przyjechali misjonarze z Indonezji – księża Kurkowski i Koziej, którzy zabawiali gości opowiadaniami i piosenkami z dalekiej Azji. Poniekąd była to – jak wspominał – miła okoliczność związana z prowadzoną przez redakcję „Nasze misje” korespondencją z nimi.
Pierwsze szlify duszpasterstwa parafialnego nabywał we Florynce pod okiem wytrawnego proboszcza ks. Zdzisława Zabdyra. Natomiast gdy na przełomie lat 70. i 80. nowo nabyta placówka pofranciszkańska w Kątach Starych powstawała z ruin i jeszcze nie istniała parafia, został w 1982 r. drugim po ks. Marianie Kowalczyku duszpasterzem. Proboszczem był w Pliszczynie w latach 1984-1988 i w zasadzie tutaj zakończył się jego parafialny etap kapłaństwa, choć często potem na innych placówkach udzielał się chętnie pomagając czy to w spowiedzi, czy zastępując księży.
Kiedy przełożeni powierzyli mu pieczę nad sekretariatem dla dobroczyńców w Krakowie Płaszowie otworzył się w historii ks. Józefa nowy rozdział pracy, znacznie odmienny od tradycyjnego duszpasterstwa, a bardziej związany z administracją biurową. Najwidoczniej to zajęcie polubił, bowiem po kierowaniu tzw. biurem prowincjalnym przez jakiś czas to samo czynił w biurze nowicjatu, a od 2003 r. w sekretariacie stadnickim.
- Z tego co wiem, w swej pracy biurowej był bardzo rzetelny, odpowiedzialny i pracowity, bo ta praca wymaga dużego „przysiadu”. Poza tym w niektórych okresach roku siedzi się przy biurku do późnej nocy i trzeba być bardzo czujnym, by coś nie przeoczyć – zauważa ks. Antonii Sławiński dodając, że ks. Cebula swą pracę pośród dobroczyńców traktował poważnie, a niektórych dobroczyńców odwiedzał, w tym jego siostrę.
Solidność jego pracy biurowej potwierdza też ks. Zdzisław Płuska, który z ks. Cebulą współpracował przez wiele lat w sekretariacie w Stadnikach.
- Pamiętam go siedzącego przy biurku i odpowiadającego na listy dobroczyńców piszących do naszego seminarium. Zawsze starał się to robić z niezwykłą starannością. Lubił te pracę. Szczególnie rozwiązywać najbardziej trudne sprawy, których nie brakowało. Zależało mu, aby każdy z dobrodziejów dostał właściwą odpowiedź i w odpowiednim czasie – podkreśla obecny dyrektor misji krajowych, który na wieść o śmierci ks. Józefa wyznał, że będzie go brakowało w biurze stadnickim, w które wrósł na dobre.
- Był dokładny w pracy i obowiązkowy, a przy tym zawsze obecny na wspólnych modlitwach w seminaryjnej kaplicy i codziennej adoracji. Pod tym względem był wzorowy – dopowiada ks. Józef Łój, współpracownik w biurze.
- Wypełniał solidnie swoje obowiązki i polecenia przełożonych. Odnosiłem wrażenie, że dla księdza Józka to, co powiedzieli przełożeni było święte i starał się jak najlepiej spełnić ich prośby. Był otwarty na potrzeby i dyspozycyjny – zauważa ks. Zdzisław Kozioł z Lublina, były ekonom prowincjalny.
Postawę dyspozycyjności, jaka charakteryzowała ks. Cebulę podkreśla także ks. Józef Gaweł z domu tarnowskiego.
- Było to w 1998 r., a ksiądz Cebula był wtedy kapelanem u sióstr felicjanek, które na obrzeżach Warszawy prowadziły dom dla seniorów. Dobrze się tam czuł, ale zaistniała taka sytuacja, że poważnie chory jego kolega ksiądz Jan Krzysztof miał ochotę też tam pracować. Powiedziałem więc o tym księdzu Cebuli i kiedy myślałem, że to mu sprawi przykrość, usłyszałem: jeżeli tak trzeba dla jego dobra, by się dobrze czuł, to gotowy jestem iść gdzie indziej; nie ma problemu – wspomina ks. Gaweł, dodając, że był to piękny braterski gest.
Dla wielu członków seminaryjnej wspólnoty, również tych młodszych, ks. Cebula był spowiednikiem i życzliwym konfratrem. Gdy była taka potrzeba chętnie pomagał w parafii, zwłaszcza w konfesjonale. Na wieść o jego śmierci były wikariusz ks. Jarosław Grzegorczyk, pracujący obecnie w Albanii napisał na Facebooku: Drogi „sąsiedzie" księże Józefie! Dziękuję za twoją pogodę ducha i radość, której doświadczyłem jako młodszy kapłan od starszego. Za zastępstwa, pomoc w konfesjonale i przy ołtarzu. Za twoje linijkę w oku jak chodzi o skoki narciarskie i podzielanie moich zainteresowań, gdy jechało Giro albo Tour. Za wspólne kibicowanie ale i rozmowy o duszpasterstwie i posługę w sakramencie pojednania. Niech Zmartwychwstały da ci udział w swojej chwale!
Mam też swoją wdzięczność wobec ks. Cebuli. Zdarzyło się, że nieraz potrzebowałem zastępstwa w Glisnem. Zawsze z chęcią to robił, prosząc tylko o powiadomienie kogo trzeba. Dla niego nie była to bynajmniej czysta formalność, ale coś głębszego, co starał się realizować, gdy 50 lat temu składał po raz pierwszy śluby zakonne, a potem przez pół wieku corocznie je odnawiał. Także w takiej, wydawało by się prostej sprawie, pragnął zachować regułę życia Zgromadzenia w całej rozciągłości.
Ks. Andrzej Sawulski SCJ