Bóg podzielił się z człowiekiem aktem twórczym

Macierzyństwo jest darem, ponieważ Bóg, stwarzając świat i człowieka, dokonał czegoś niesamowitego – zaprosił mężczyznę i kobietę, by wraz z Nim powoływali do życia nowego człowieka. To niezwykłe współdziałanie Boga i ludzi przypomina czwarte przykazanie: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. W tradycji biblijnej słowo czcić odnosi się wyłącznie do Boga, a tutaj zostaje użyte wobec rodziców. Tym samym Bóg stawia ojcostwo i macierzyństwo niejako na równi z rzeczywistością Boską – z Nim samym, od którego wszystko ma początek.

Rodzice mają więc niepowtarzalną i niezastąpioną rolę w życiu człowieka. Od innych mogę otrzymać wiele – miłość, przyjaźń, dobro – ale życie dają mi tylko matka i ojciec. Nawet jeśli ktoś nie doświadczył od rodziców miłości czy troski, samo to, że dali mu życie, jest największym darem – możliwością istnienia, rozwoju i dzielenia się życiem z innymi.

Dlatego Bóg wynosi ojcostwo i macierzyństwo niemal do rangi świętości. Rodzice są współpracownikami łaski Bożej, uczestniczą w Jego stwórczym dziele. To Bóg jest źródłem życia, dawcą ojcostwa i macierzyństwa, i to w Jego zamyśle rodzi się każdy człowiek. Nie ma więc żadnego poczęcia, które byłoby dziełem przypadku – każde jest tajemnicą, misterium zamierzonym, chcianym i upragnionym przez Boga.

Dar macierzyństwa - zapomniany?

Dar macierzyństwa jest dziś zapomniany, ponieważ we współczesnym świecie traktuje się go coraz częściej jako problem, który należy opanować, ukierunkować, a nawet blokować. Coś, co jest naturalne i wpisane w porządek stworzenia, człowiek zaczął postrzegać jako przeszkodę. To wynik głębokiego zagubienia i kryzysu tożsamości – człowiek nie przyjmuje prawdy o swoim pochodzeniu i naturze, redefiniuje porządek stworzony przez Boga, a płodność, macierzyństwo, ojcostwo i rodzicielstwo zostały przewrócone do góry nogami i na nowo definiowane przez człowieka odcinającego się od Boga i Objawienia.

Skutkiem tego jest współczesne zaślepienie, zwłaszcza ludzi młodych, powoływanych do życia w małżeństwie i rodzinie. Rezygnują oni świadomie z rodzicielstwa, tłumacząc to przeludnieniem, kryzysem środowiska czy „niechęcią” do sprowadzania kolejnego życia na ziemię. To absurdalne myślenie stoi w opozycji do prawdy i prowadzi do samounicestwienia. Ideologie redefiniujące płciowość, seksualność i tożsamość wpychają młodych ludzi w jeszcze większe zagubienie, izolację i alienację. Ich skutkiem jest m.in. wzrost depresji i samobójstw oraz utrata zdrowego rozsądku.

Dar macierzyństwa został więc zakłamany przez pseudonaukowe ideologie, pseudoteorie – jak genderyzm – i pseudoautorytety, które za wzór biorą pewien margines, pewną dewiację i podają jako standard, jako punkt wyjścia. W oparciu o takie fałszywe dane tworzy się potem programy edukacyjne i modele życia społecznego, buduje się pseudorelacje, które są oszukiwaniem człowieka.

Jedyne lekarstwo na uzdrowienie dzisiejszego człowieka to powrót do początku, powrót do siebie samego, wejście w siebie, usłyszenie głosu własnego sumienia, własnego serca. Dlatego przeżywanie macierzyństwa jako daru, jako tajemnicy Bożej jest dla nas wszystkich jakimś momentem przebudzenia powrotem do zdrowego myślenia.

Paweł VI w Humanae vitae mówił o niepowtarzalnej wartości życia ludzkiego i o grzechu ciężkim przerywania ciąży czy blokowania się na dar życia. Szczególnie bolesne jest to w małżeństwach. O ile można jeszcze, w sposób świecki, zrozumieć stosowanie antykoncepcji poza małżeństwem, o tyle w małżeństwie jest to zaprzeczenie samej istoty miłości. Miłość małżeńska to bezgraniczne otwarcie się na siebie, oddanie całego siebie drugiej osobie i współpraca z Bogiem w powoływaniu nowego życia. A tymczasem, w momencie, gdy Bóg zaprasza małżonków do najgłębszej komunii i współtworzenia, oni mówią Mu „nie”. Potem dziwią się, że ich małżeństwo się nie układa, że coś się psuje, że nie ma między nimi więzi. A to dlatego, że zamknęli się na jedno z najważniejszych zadań małżeńskich – na przekazywanie życia.

Jak przedstawiane jest dziś macierzyństwo?

Macierzyństwo dzisiaj jest lansowane w filmach, w mediach, w popkulturze jako coś, co ogranicza. Dla młodych dziewczyn, które karmią się takimi treściami i obrazami, macierzyństwo to brak wolności, nieprzespane noce, wypadające włosy, pękające paznokcie, rozstępy na skórze. To bombardowanie negatywnymi elementami, które są naturalnym następstwem poczęcia, ciąży, urodzenia i wychowania dziecka, jest tak silne, że w młodym pokoleniu pojawia się wręcz wstręt do macierzyństwa.

Kolejnym bodźcem, który to pogłębia, jest fakt, że znaczna część młodych dziewczyn i chłopaków to jedynacy. Nie wiedzą, co znaczy mieć brata czy siostrę, dlatego nie ma w nich naturalnej tendencji do życia we wspólnocie, do budowania rodziny, w której jest więcej osób. Pojawia się wręcz lęk, że więcej ludzi to więcej problemów, więcej środków, mniej wygody.

Pojawienie się dziecka pod sercem matki nie jest już źródłem radości, jak było przez setki lat. Nie jest źródłem spełnienia kobiety i mężczyzny, nie jest znakiem błogosławieństwa, lecz często staje się problemem. Wszechobecna, nadmuchiwana ekonomia każe kalkulować: czy mnie stać na drugie dziecko, czy w ogóle mnie stać na dziecko. To jest aberracja, w którą jesteśmy wprowadzani. Nawet ludzie wierzący, praktykujący, żyjący sakramentami i modlitwą, gdy pojawia się kolejne życie, często zamiast radości przeżywają niepokój i lęk. Dzisiaj trzeba mieć więcej pieniędzy, więc myślimy: jeśli będziemy mieć drugie lub trzecie dziecko, nie będzie nas stać na wczasy, będziemy „uwiązani”. I w miejsce tej pustki, która jest naturalną pustką w człowieku, kiedy nie ma dziecka pojawia się piesek, kotek czy inne zwierzątko. Zwierzę można nakarmić, wyprowadzić, a potem przespać spokojnie noc — z dzieckiem tak się nie da.

Kolejną przyczyną jest cały ruch związany z genderyzmem i promowaniem różnych dewiacji. Lansuje się życie lekkie, łatwe i przyjemne – bez zobowiązań, bez formalności, z łatwą zmianą partnerów. Dziecko w tym przeszkadza. Ile jest dziś rodzin, w których kobieta zakochuje się w kolejnym mężczyźnie, a dziecko z poprzedniego związku zaczyna przeszkadzać? Nowy partner nie życzy sobie dziecka – więc trafia ono do ojca, babci lub gdziekolwiek, byle nie przeszkadzało. Idea singla, wolnego związku, wolnego człowieka, jest bardzo mocno lansowana przez środowiska LGBT+, gdzie łatwość zmiany partnerów jest jak przysłowiowa wymiana rękawiczek. Dziecko staje się tu problemem, ograniczeniem.

Kultura Zachodu, świat singli, promuje życie, w którym najważniejsze jest samorealizowanie się: praca, rozwój, podróże, przygodny seks – a macierzyństwo jawi się jako przeszkoda. Nawet w medycynie to widać. Sama nazwa „antykoncepcja” jest wymowna: Bóg miał wobec człowieka swoją koncepcję, swój plan, a człowiek stworzył antykoncepcję, czyli coś przeciwko Bożemu zamysłowi. To niesamowite, że nawet świeckie nazewnictwo odwołuje się do rzeczywistości, którą odwraca – od koncepcji Boga do ludzkiej antykoncepcji.

W debacie publicznej nie mówi się dziś o macierzyństwie w sposób ciepły i pozytywny. Zamiast tego ciągle słyszymy o trudach, ofiarach i ciężarach, jakie trzeba ponosić, o krzyżach, które matki muszą dźwigać. Brakuje natomiast ukazywania piękna tej rzeczywistości – piękna niepowtarzalnych chwil, głębokich więzi i duchowego bogactwa, jakie niesie dar rodzicielstwa.

Jak pomóc małżonkom odnaleźć się na nowo w tym darze?

Najważniejsza jest otwartość – gotowość uczenia się, przyjmowania nowych treści, otwartość na rzeczywistość nadprzyrodzoną. Wiara i rozum muszą się przenikać: rozum pomaga zrozumieć, a wiara pozwala wejść w tajemnicę. Nauka jest potrzebna, ale nie odpowie na wszystko – nie ukoi bólu po stracie, nie przywróci nadziei. To potrafi tylko wiara.

Dlatego właśnie trzeba na nowo mówić o macierzyństwie z czułością i wdzięcznością. To ogromne wyzwanie dla Kościoła, duszpasterzy i mediów katolickich, a także dla ruchów pro-life i prorodzinnych, aby ukazywać piękno macierzyństwa i ojcostwa. To nie tylko tematy społeczne – to batalia o człowieka. Kiedy człowiek odrzuca dar życia, odrzuca też samego Boga, a tym samym odczłowiecza się. Natomiast rodzenie człowieka, współuczestnictwo w akcie stwórczym Boga, najbardziej „uczłowiecza” – sprawia, że człowiek staje się jeszcze bardziej sobą. W tym sensie walka o prawdę o macierzyństwie i rodzinie jest walką o człowieczeństwo.

Na pewno pierwszym i najważniejszym krokiem jest otwartość. Bez niej nic się nie zmieni — to będzie dalej równia pochyła w stronę samozagłady, upadku, wynaturzeń i ludzkich dramatów. Jeśli młodzi ludzie, małżeństwa i narzeczeni nie będą otwarci, pozostaniemy bezradni wobec bólu i cierpienia, które będą przeżywać. Widzę jednak coś, co mnie cieszy. Może liczba par na kursach przedmałżeńskich się zmniejsza, ale ci, którzy przychodzą, naprawdę szukają czegoś więcej, pragną głębi i sensu. Jest w nich dużo dobrej woli.

Problemem jest też umiejscowienie młodych - często od najmłodszych lat, często przy współudziale rodziców i dziadków - w zamkniętym, zmaterializowanym świecie. Nawet jeśli chcą żyć inaczej niż ich bliscy, znajomi, to czują się jakby sparaliżowani, jakby nie mogli nic zrobić. Przyczyną tego jest brak wiedzy, brak otwartości, niedowierzanie temu, co ktoś mówi – szczególnie ksiądz. Dziś autorytet księdza, biskupa, papieża jest ośmieszany i kompromitowany, więc ludzie nie ufają temu, co słyszą. I tu przypominają się słowa Jana Pawła II: „Dziś bardziej niż nauczycieli potrzebujemy świadków.” 

Kiedy jako kapłani mówimy o wierze z własnego doświadczenia, to działa. Sam przeżyłem chorobę nowotworową, świadomość bliskości śmierci i bezradności wobec tego, co mnie spotkało. Kiedy dzielę się tym, że miałem żal, pytania i ból wobec Boga – ludzie widzą we mnie człowieka, a nie tylko księdza. To budzi zaufanie i otwiera ich serca. Wtedy przychodzą do spowiedzi, na rozmowę, szukają narzędzi, by naprawdę ucieszyć się tajemnicą małżeńskiej miłości, ojcostwa i macierzyństwa. Widzę, jak rozkwitają, gdy otwierają się na łaskę Bożą i pozwalają prowadzić się mądremu duszpasterzowi, spowiednikowi czy ojcu duchownemu. Odkrywają w sobie pokój, spełnienie i radość, a to daje ogromną nadzieję, że ta praca ma sens. Ale ja sam, jako ksiądz czy zakonnik, nie zrobię nic, jeśli nie będzie otwartości i pragnienia po ich stronie – pragnienia przyjęcia Bożej łaski.

Pan Bóg jest gotów dawać łaskę, tylko my nie zawsze jesteśmy gotowi ją zauważyć i przyjąć. Dlatego kolejny krok to modlitwa – osobista i wspólna modlitwa małżonków. Niezwykle ważna jest też regularna spowiedź i stały spowiednik lub kierownik duchowy, który pomoże nie utracić nadprzyrodzonego wymiaru życia i świadomości Bożych darów. W dzisiejszym świecie, tak zanurzonym w chaosie i zgiełku, człowiek potrzebuje przewodnika, bo inaczej łatwo się pogubi.

Ogromnym wsparciem są grupy i wspólnoty – przyjaciele, znajomi, którzy podzielają te same wartości. Spotkania, rozmowy i wspólne przeżywanie trudności pomagają zobaczyć, że nie jesteśmy sami. Ta konfrontacja z drugim człowiekiem jest bardzo potrzebna, by nie utracić motywacji i nadziei. Często w grupie młodych małżeństw słyszę, jak jedno z nich mówi: „Ty, to my nie narzekajmy, bo inni mają gorzej.” To pokazuje, jak ważne jest dzielenie się doświadczeniem i wsparcie wspólnoty.

To wszystko — otwartość, modlitwa, kierownictwo duchowe i wspólnota — pozwala małżonkom odnaleźć się na nowo w darze małżeństwa i odkryć, że w Bożym planie właśnie przez tę drogę mogą dojść do pełni miłości i życia.

O co najczęściej pytają małżonkowie w czasie spotkań z duszpasterzem?

Pytania, które pojawiają się zarówno w rozmowach z narzeczonymi, jak i z małżeństwami — wspólnie lub indywidualnie, najczęściej dotyczą ojcostwa i macierzyństwa, a także tego, jak być dobrym mężem czy żoną. Mężczyźni pytają: „Co mam zrobić, żeby być jak najlepszym ojcem i mężem? Jak sprawić, żeby moja żona była ze mną szczęśliwa, żebyśmy wciąż mieli w sobie świeżość i radość bycia razem?”
Z kolei kobiety pytają: „Co mam zrobić, żeby być dobrą matką? Czy powinnam być bardziej wymagająca, czy raczej wyrozumiała? Jak sprawić, żeby mąż widział we mnie oparcie, towarzyszkę i żonę, na której może polegać?”  W tych pytaniach widać ogromną troskę o siebie nawzajem i pragnienie wspólnego szczęścia.

Gdy w małżeństwie pojawia się pierwsze dziecko, pojawia się też lęk — czy dam radę, czy się sprawdzę, jak to wszystko będzie wyglądało. To naturalne, bo to zupełnie nowa sytuacja. Młodzi rodzice uczą się oswajać z myślą o nowym życiu i planują, jak będzie wyglądać ich macierzyństwo i ojcostwo. Zawsze staram się im przypominać, że matką staje się kobieta już od pierwszej chwili — w momencie poczęcia. Bóg wpisał to w jej naturę, dlatego dzieje się to w sposób naturalny, często nieuświadomiony. Świadomość macierzyństwa rośnie wraz z kolejnymi etapami ciąży, gdy kobieta czuje ruchy dziecka i jego obecność. Zadaniem żony jest natomiast pomóc mężowi stać się ojcem – wprowadzać go w to, co przeżywa, co czuje, jak wyobraża sobie rozwój dziecka. To niezwykle ważne zadanie kobiety. Jeśli uda się jej zaangażować męża w ten proces, rodzi się głęboka więź między nimi a dzieckiem.

Dlatego tak istotne jest, by małżonkowie przeżywali ten czas razem – dzieląc się radościami, lękami, a nawet tzw. „ciążowymi kaprysami”. To wszystko buduje ich relację i więź z dzieckiem. Dziecko już w łonie matki odbiera emocje: głos matki, ton ojca, ciepło i opiekuńczość, jaką matka czuje, będąc blisko męża.

Wielkim darem współczesności jest także obecność ojca przy porodzie. To doświadczenie, które głęboko przemienia mężczyznę. Znam małżeństwa, które mówią, że moment przecięcia pępowiny, towarzyszenia żonie przy narodzinach dziecka, stał się dla nich przełomem. Mąż zyskuje ogromny szacunek do żony, a między ojcem a dzieckiem zawiązuje się niezwykła więź — można powiedzieć, że ojciec w pewnym sensie „rodzi” swoje dziecko razem z matką. To przeżycie zostaje w pamięci na zawsze. Chwile, gdy ojciec po raz pierwszy bierze dziecko w ramiona, przytula je, daje mu poczucie bezpieczeństwa — to momenty, które budują rodzinę od samego początku.

Wszystkie te doświadczenia – pytania, wątpliwości, ale i wzruszenia – pokazują, że małżonkowie intuicyjnie czują, jak wielką tajemnicą jest życie. Przeżycie narodzin dziecka zmienia człowieka – jego spojrzenie na żonę, na rodzinę, na samego siebie. W tych rozmowach najczęściej powraca jedno pragnienie: nauczyć się kochać dojrzale, odpowiedzialnie i z wiarą, tak jak Bóg zaplanował to dla małżeństwa i rodziny.

Ks. Włodzimierz Płatek

- teolog, moralista, bioetyk. W duszpasterstwie RodzinaTAK.pl działającym przy domu księży Sercanów w Krakowie, ul. Saska 2 ks. Włodzimierz prowadzi Wspólnotę Małżeństw, rozmowy z narzeczonymi, małżonkami i rodzicami, katechezy dla narzeczonych, rekolekcje Duchowej Adopcji, jest spowiednikiem i ojcem duchowym.


Na podstawie rozmowy z ks. Włodzimierzem Płatkiem przeprowadzonej w dniu 23 września 2025 opracowała Agnieszka Pukowska.