– Przez lata myślałam, że finanse to strefa cienia, którą trzeba oddzielać od wiary. Gdy usłyszałam, że dobrobyt może być Boży, to było jak trzęsienie ziemi – wyznaje Alena Antosz-Firek.
Nie dowiedziałaby się tego, gdyby na początku 2015 r. nie doszła do ściany, za którą była tylko beznadzieja. – Już nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak mam ogarnąć ogromne długi, w jakie wpadłam. Jednak dla Boga nie ma sytuacji bez wyjścia i „przypadkiem”, trafiłam w internecie na stronę, gdzie było zaproszenie na konferencję „Biblia o finansach”. Była też zachęta, by brak pieniędzy nie był przeszkodą w zapisaniu się na wydarzenie – wspomina Alena.
Długi zniewalają
Konferencję zorganizowała Edukacja Finansowa „Crown” we współpracy z prowadzonym w Krakowie przez sercanów Duszpasterstwem Przedsiębiorców i Pracodawców „Talent”. Alena spotkała tam zarówno ludzi, którzy mieli podobne problemy, jak i tych, którzy na podstawie Ewangelii budują swój biznes, a pieniądze traktują jako Bożą własność, powierzoną im do dobrego zarządzania. – Dowiedziałam się też o Kursie Finansowym „Crown”, a organizatorzy, znając już moją sytuację, podpowiedzieli, bym zapisała się na niego wraz z narzeczonym, bo to może nam pomóc w budowaniu nowej rodziny. Grześ – od 15 października mój mąż – dał się przekonać – opowiada Alena. – W kłopoty wpadłam, bo kiedyś weszłam w środowisko, które uczciwością nie grzeszyło, a ja zgodziłam się na kompromis. W efekcie każdego miesiąca rosły długi, a wraz z nimi depresja. Nie radziłam sobie z rzeczywistością. Dziś wiem, że nie ma takich czarów, terapii ani wschodniej medytacji, które mogą temu zaradzić. Trzeba zmienić swoje myślenie, nawrócić się i zbliżyć się do Boga. Na kursie wydawało się jej, że wśród obecnych nie ma starszej i bardziej przybitej osoby. Chwilę wcześniej skrzydła ostatecznie podcięła jej utrata pracy. Sięgając dna, chwyciła się jednak ostatniej deski ratunku i wstrząsu doznała już na „dzień dobry”: po raz pierwszy ktoś powiedział jej, że dobrobyt może być Boży i że dobry chrześcijanin może być majętny, bo Bóg pragnie dla nas nie ubóstwa, ale życia w obfitości. – Usłyszałam również, że długi nie są Boże, bo On chce dla nas wolności finansowej i tego, byśmy w tej wolności służyli tylko Jemu, pomnażając dane nam talenty. Długi zniewalają. Kolejnym odkryciem była wiadomość, że pieniądze nie są złe. Złem może być to, co z nimi robimy. Kurs, czyli 10 tygodni spotkań i czytania Pisma Świętego, to była odpowiedź na moje „Ratuj!” wołane do Boga – przekonuje Alena.
Recepta i łaska
Alena Pismo Święte czytała wraz z Grzegorzem, który będąc przedsiębiorcą (jest tzw. coachem i doradcą zawodowym), również czerpał z kursu pełnymi garściami. Spotkał na nim ludzi, którzy prowadzenie biznesu opierali na twardych zasadach, a posiadanie firmy traktowali jako coś Bożego i normalnego. Co więcej, okazało się, że przekazywaną na kursie wiedzę można znaleźć w podręcznikach do ekonomii, jednak tutaj została ona okraszona Bożym duchem. – Kurs inspiruje też do podjęcia innych trudnych tematów, uczy komunikacji życiowej i cementuje relacje. Gdy „przerobiliśmy” kwestię finansów, okazało się, że potrafimy rozmawiać ze sobą także o innych sprawach – z troską, cierpliwością, spokojem, zaufaniem. To pokazało, jak bardzo się kochamy i że naprawdę chcemy być ze sobą – opowiada mąż Aleny i dodaje, że wspólna modlitwa dodała im odwagi do wejścia w sakramentalne małżeństwo w pełnej szczerości, bez spraw, które wiele osób zamiata pod dywan. – Po zaręczynach umówiłam się z Jezusem, że przyszłość będzie taka, na jaką On nam pozwoli zarobić. Szybko zrozumiałam, że moim wyższym poziomem życia nie będzie kolejna ładna sukienka, bo kobietą spełnioną stanę się wtedy, gdy będę w dobrych relacjach z Bogiem i mężem, który kocha mnie mimo wszystko – przekonuje Alena. Bonusy z nieba tylko to potwierdzały – np. kilka dni przed odbiorem obrączek z Anglii przylecieli przyjaciele Grzegorza i dali narzeczonym prezent przedślubny. Pieniędzy było dokładnie tyle, ile miały kosztować obrączki. Jednak długi w cudowny sposób nie zniknęły. – Bóg nie strzelił palcami i nie spłacił za nas należności, ale dał nam swój sposób na wyjście na prostą, czyli receptę, którą trzeba krok po kroku realizować, otwierając się na Jego łaskę. Największym przełomem jest oddanie Mu w sercu wszystkiego, co się ma, także długów, i podjęcie decyzji, że od tego momentu jest się Bożym pracownikiem – podkreśla Alena. To sprawia, że znika poczucie „jesteśmy sami ze swoim problemem”, a pojawia się pewność, że Bóg nas wspiera i nie pozwoli zginąć. Warunek jest jeden: musi rozpocząć się konsekwentne działanie, w którym ważne jest nawet zbieranie paragonów z codziennych zakupów.
Ciąg dalszy artykułu na stronie krakowskiego Gościa Niedzielnego - czytaj
Autor: Monika Łącka | Gość Krakowski 01/2017
Źródło: http://krakow.gosc.pl/doc/3625018.Bog-chce-dla-nas-obfitosci