Być może w kazaniu na uroczystość Objawienia Pańskiego, popularnie nazywaną uroczystością Trzech Króli należałoby na chwilę zatrzymać się gdzieś w kąciku stajenki. Z ukrycia, dyskretnie popatrzeć na trzech mędrców przybyłych ze wschodu – ubranych oczywiście w szaty perskie (jak na starożytnej mozaice, która zdobiła Bazylikę Bożego Narodzenia w Betlejem) – składających przed Dzieciątkiem iście królewskie dary: złoto kadzidło i mirrę. Być może należałoby zacząć od ich symbolicznych być może imion: Kacpra, Melchiora i Baltazara, a może nawet wcześniej od ich symbolicznej liczby, o której nic tak naprawdę nie mówi Ewangelista Mateusz: „oto mędrcy ze wschodu przybyli do Jeruzalem i pytali: gdzie jest nowonarodzony Król żydowski?” Co znaczy, że przybyli „ze wschodu?” Starożytna tradycja ormiańska przyjmuje, że trzej przybyli z trzech różnych krajów: Baltazar z Arabii, Melchior z Persji, i Kacper z Indii. Ale z imionami też jest zamieszanie. W miejsce znanych nam Kacpra, Melchiora i Baltazara, syryjscy chrześcijanie wspominają Larvandada, Gushnasapha, and Hormisdasa. Chrześcijanie z Etiopii mówią, że ich imiona to Hor, Karsudan, and Basanater, podczas gdy chrześcijanie z Armenii utrzymują, że byli to Kagpha, Badadakharida and Badadilma. Chrześcijanie z Chin są przekonani, że tak naprawdę byli oni Chińczykami – nie każcie mi proszę powtarzać ich imion zachowanych w tradycji chińskiej.
Być może należałoby powiedzieć słów kilka o tym, kim byli: bo Ewangelia wcale nie mówi o królach. Greckie magoi może oznaczać mędrców, choć częściej wróżbitów i astrologów, czy mędrców – ludzi uparcie patrzących w gwiazdy i próbujących odczytać przesłanie ukryte w trajektoriach planet. Być może należałoby powiedzieć coś mądrego o sensie darów, które złożyli: złoto dla króla, kadzidło, dla Syna Bożego, i mirrę, która służyła kapłańskim namaszczeniom lub przygotowaniu ciała do pochówku. To wszystkie piękne i prawdziwe – a jednak jakby niepełne: bo czy król to tylko złoto? czy Bóg to tylko kadzidło? A mirra – pachnący olej to tylko namaszczenie kapłańskie lub wskazanie na ludzką, czyli śmiertelną naturę Jezusa – to prawda łatwiej w ten sposób zapamiętać, łatwiej zrozumieć, przyswoić, oswoić jakoś tajemnicę... Być może należałoby – i być może tyle razy próbowaliśmy już to uczynić, może już nie trzeba, może trzeba inaczej...?
Bo dzisiejsza uroczystość to coś więcej niż tylko trzech zbłąkanych wędrowców chylących swe czoła przed żłóbkiem. To coś więcej niż trzy choćby najbardziej królewskie głowy pochylone w stajence i trzy królewskie dary złożone u stóp Dzieciątka. To coś więcej niż spór o ich imiona, napis na drzwiach chrześcijańskiego domu (pisać C – bo Christus Mansionem Benedicat, czyli „niech Chrystus dom błogosławi”, czy też K – bo Kacper, Melchior i Baltazar), czy pseudonaukowe dociekania na temat historycznej wartości relikwii trzech mędrców od wieków średnich przechowywanych w drapiącej swą strzelistością niebo katedrze w Kolonii. Jest w tym dzisiejszym święcie, w tekstach biblijnych, które czytamy coś, co wykracza poza błogą, bajkową atmosferę świąt Bożego Narodzenia. Słychać w nich echo opowiadań o ludziach spoza Izraela, których Bóg dotknął łaską niezwykłego poznania. Prorok Balaam z Księgi Liczb wezwany przez Balaaka króla krainy na wschód od Jordanu, by przeklinać Izraela, rozłożonego obozem na stepach Moabu, prorok który nie był w stanie wypowiedzieć słów przekleństwa, lecz błogosławił Izraela: o jakże piękne twe namioty, o jakże piękne Izraelu. I jeszcze: „Wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło” (Lb 24,17). Dworzanin królowej Kandaki, który wracając z Jerozolimy czytał Księgę Izajasza, lecz nic nie rozumiał, póki obok niego nie siadł diakon Filip – czy rozumiesz, co czytasz? – i nagle wszystko stało się jasne... Wreszcie może najbardziej, scena opisana na kartach Dziejów Apostolskich, kiedy do Cezarei, do setnika Korneliusza przybywa z Jaffy św. Piotr. I dzieje się coś niezwykłego. Piotr na własne oczy widzi, że po wygłoszonej przez niego, liczącej zaledwie kilkadziesiąt słów katechezie Duch święty zstępuje na dom Korneliusza – dokładnie tak samo jak na uczniów w dniu Pięćdziesiątnicy. I Piotr przekonuje się, że „Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie” (Dz 10,34-35). Żeby właściwie zrozumieć to, co wydarzyło się wtedy w domu setnika Korneliusza warto usłyszeć, co działo się dalej, kiedy rozpromieniony Piotr powrócił do swoich i pełen niezwykłego zapału opowiadał o tym, jak wszedł do domu Korneliusza. Ale zamiast okrzyków zachwytu, głosów uznania i pochwał – usłyszał słowa wyrzutu: „Jak ty, będąc żydem, mogłeś wejść do domu ludzi nieobrzezanych, jak mogłeś jeść z nimi...?” A Piotr w prostocie swojej opowiada im od początku całą historię kończąc ją słowami: Kiedy zacząłem mówić, Duch Święty zstąpił na nich, jak na nas na początku. Przypomniałem sobie wtedy słowa, które wypowiedział Pan: „Jan chrzcił wodą, wy zaś ochrzczeni będziecie Duchem Świętym”. Jeżeli więc Bóg udzielił im tego samego daru co nam, którzy uwierzyliśmy w Pana Jezusa Chrystusa, to jakżeż ja mogłem sprzeciwiać się Bogu? (Dz 11,15-17)
A oni zamilkli – a potem wielbili Boga, mówiąc: A więc i poganom udzielił Bóg łaski nawrócenia, aby żyli... I nagle otwierały się im oczy na prawdę o Bogu, który nie ogranicza się do jednego narodu... Powtarzam tę historię w Cezarei Filipowej – tłumacząc, że ona jest o nas – o ludziach ze wschodu, zachodu, północy czy południa, których odnalazł Bóg, i którym udzielił łaski abyśmy żyli.
To chyba o tym właśnie jest dzisiejsze święto: wcale nie o wielkoduszności mędrców wędrujących z daleka i wcale nie o hojności człowieka, którego dary są zawsze tylko okruszkiem wobec dobrodziejstw jakie otrzymujemy... To raczej o wielkoduszności Boga, który szuka człowieka, choćby na krańcach świata, to o hojności Boga, który wciąż szerzej otwiera swoje serce. To święto Boga, który pozwala, który daje się poznać – który inaczej niż starożytni bogowie zasiedlający niedostępny Olimp, zamieszkujący niebo ponad niebem, dom zbudowany nieludzką ręką gdzieś tam u źródła czterech rzek – to Bóg, który zaprasza do przymierza, do poznania, do spotkania, do bliskości. To Bóg, który mówi o sobie – który pierwszy wychodzi z ukrycia, który intryguje, który zaprasza do drogi. Bóg, który sieje ziarno wiary, ziarno słowa – czasem na glebę zupełnie surową.
Jeśli tak – jeśli Bóg rzeczywiście sieje hojnie ziarno wiary, to dlaczego jedni wierzą, a inni nie? Dlaczego wiara jednych jest mocna, innych zaś tli się jak nikły płomyk? Być może odpowiedź można odnaleźć w dzisiejszej Ewangelii. Gwiazdę wskazującą narodziny Mesjasza zobaczyli mędrcy, ale rozmawiali o niej z Herodem i uczonymi w Piśmie i arcykapłanami. Ci ostatni byli specjalistami od Prawa i zapowiedzi mesjańskich. Potrafili bezbłędnie wskazać Betlejem jako miejsce narodzin. Ale ich „wiara” jest czystą teorią – oni nie wyruszają w drogę. Herod – dla niego wiedza o Mesjaszu jest źródłem lęku i zbrodniczych planów. Tylko mędrcy – choć nie znali Prawa i Proroków, choć nie znali zapowiedzi mesjańskich – tylko o ni wyruszyli w drogę...
Stają dziś przed nami jako ci, którzy wyruszyli w drogę, którzy przyszli ze wschodu, którzy przeżyli trudy wędrówki, niepewność poszukiwania, którzy uczyli się cierpliwości dociekania, odwagi wpatrywania się w gwiazdy, wytrwałości stawiania pytań, pokory pochylenia przed Prawdą. To oni uczą nas wiary, która jest nieustannym wyruszaniem w drogę. Wiary, która nie jest prezentem otrzymanym, jak ciastko, cukierek, który możemy odpakować i zjeść. Wiary, który jest drogą, ryzykiem podejmowanych wyborów, głosem, który prowadzi czasem w ciemnościach, przygodą, do której Bóg zaprasza człowieka.
Na koniec chciałbym jeszcze powrócić do ostatniego zdania z dzisiejszej Ewangelii, gdzie czytamy, że mędrcy inną drogą wrócili do siebie. Chciałbym żebyśmy tak wracali z naszego świątecznego Betlejem. Trzeba wrócić do siebie – w szarą zwyczajną rzeczywistość. Ale chciałbym życzyć Wam i sobie, byśmy inną drogą wracali do siebie, byśmy wracali przemienieni, przekonani, że Bóg naprawdę zaprasza poza utarte schematy, że on wzywa do ciągłej nowości, świeżości, do ciągłej przemiany...
ks. Krzysztof Napora SCJ