Z wielkim smutkiem pożegnaliśmy dnia 22 czerwca 2021 naszego sercańskiego współbrata, księdza Józefa Kuska SCJ.

Całą ceremonię pożegnalną rozpoczęliśmy wniesieniem trumny do świątyni stadnickiej. Aktu tego dokonał ks. Leszek Poleszak SCJ, rektor Wyższego Seminarium Misyjnego w Stadnikach. Po czym modliliśmy się za duszę zmarłego rozważając bolesne tajemnice różańca świętego.

O godzinie 11:30 rozpoczęła się Msza święta pod przewodnictwem księdza Prowincjała polskiej Prowincji Księży Sercanów, księdza Wiesława Święcha SCJ. Koncelebrowali przybyli goście ze Stopnicy, Pacanowa i wielu sercańskich współbraci, którzy przybyli pożegnać swojego kompana, z którym mogli współpracować na różnych placówkach.

Ksiądz Prowincjał powitał zebranych:

Czcigodni Bracia Kapłani, czcigodne Siostry zakonne, drodzy Współbracia, szanowna Rodzino zmarłego, drodzy w Chrystusie Panu. W atmosferze zadumy, modlitwy, dziękczynienia i przeproszenia zgromadziliśmy się na uroczystości pogrzebowej księdza Józefa. Jako chrześcijanie wierzymy i wyznajemy, że nasze życie zmienia się, ale się nie kończy. Mamy tą obietnicę naszego Pana, że będziemy żyć w szczęśliwości z Nim. W czasie tej Eucharystii dziękujemy, przede wszystkim Panu Bogu, za wszelkie dobro, wszelkie łaski, które, poprzez życie oraz posługę zakonną i kapłańską śp. ks. Józefa, wielu z nas i bardzo wielu ludzi doświadczyło. Polecajmy również zmarłego księdza Józefa Bogu bogatemu w miłosierdzie.

Pożegnalne kazanie wygłosił ks. Marian Kowalczyk SCJ, który znał zmarłego od wczesnych lat zakonnych.

Po Mszy świętej udaliśmy się na pobliski cmentarz, by złożyć ciało naszego współbrata na wieczny odpoczynek. Tej ceremonii przewodniczył ks. Witold Januś SCJ przełożony stopnickiej wspólnoty, do której w ostatnich latach należał śp. ks. Józef. Jeszcze dawni parafianie z Gołębia wypowiedzieli gorące słowa pożegnania. I nastała cisza, w której witają leżący tu współbracia nowego przybysza, zapraszając duszę, która się wznosi do niebieskiej ojczyzny.

(ZKH SCJ)

Kazanie

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Często słyszymy słowa, że zgromadziliśmy się przy trumnie konkretnego człowieka. Dziś też zgromadziliśmy się przy trumnie konkretnego człowieka i kapłana. Urodził się w 1947 roku, 1 stycznia, w miejscowości Szalejów Górny koło Kłodzka. Urodził się z rodziców Stefana i Genowefy. Miał jeszcze troje rodzeństwa Władysława, Kazimierę i Barbarę. Lata dziecięce i dalsze jego życie upływało w miejscowości Wampierzów koło Mielca. Gdy skończył swoje podstawowe wykształcenie poszedł do seminarium. W 1961 roku przybył do małego seminarium do Mszany Dolnej i tam rozpoczęło się jego spotkanie z Jezusem. To małe seminarium jest w pięknej miejscowości Mszana Dolna, kto tam był to na pewno pamięta i nie będzie się sprzeciwiał temu co mówię. Tam się rozpoczęła jego wędrówka z Jezusem Chrystusem. Następnie po skończeniu 8 klasy i szkoły średniej, bo wtedy jeszcze szkoły średnie robiło się poza szkołą podstawową, udał się do nowicjatu. Tam w nowicjacie, w Pliszczynie, przebywał przez 15 miesięcy i 9 października 1963 roku złożył pierwszą profesję zakonną. Po skończonych studiach teologicznych otrzymał święcenia kapłańskie w Krakowie od biskupa Smoleńskiego. Następnie był wikariuszem w Stadnikach od 1973 roku. Następnie był sekretarzem biura dobroczyńców w Krakowie od 1975 do 1977 roku. Po czym wikariuszem w Krakowie i ekonomem w Stadnikach do 1981 roku. Wikariuszem we Florynce do 1983 roku. Wikariuszem w Sosnowcu do 1985 roku. Proboszczem w Stopnicy (pierwszy proboszcz tej parafii) do 1989 roku. Proboszczem w Gołębiu do 1998 roku. Przełożonym domu zakonnego w Pliszczynie od 2002 roku. Proboszczem we Florynce do 2010 roku. Następnie kapelanem sióstr do 2021 roku w Pacanowie. Zmarł 19 czerwca 2021 roku w szpitalu w Staszowie.

To tyle danych odnośnie jego samego choć sądzę, że tych danych jest znacznie więcej, ale starałem się, w miarę możliwości, ograniczyć te dane do minimum.

„Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy”. Musimy sobie uświadomić sytuację, że kiedy Jezus wypowiedział te słowa miała rozpocząć się Ostatnia Wieczerza i miał dokonać się cud ustanowienia Eucharystii i sakramentu kapłaństwa. Uczniowie myśleli, że to jest zwykła Pascha, taka jak to się rok po roku dokonywało, a tymczasem ta Pascha miała być zupełnie inna. Ta, która była kiedyś obiecana i do której wędrowali przez pustynię Synaj, gdzie otrzymują Dekalog, a więc sposób postępowania i sposób życia. Poszczególne sposoby obchodów Paschy jako pamiątki wyjścia z Egiptu, ale również zapowiedź tej prawdziwej Paschy i ta nadeszła. Słowa piękne „nadeszła godzina, aby Syn Człowieczy został uwielbiony”, tylko jest pytanie w jaki sposób? Dopiero kiedy to wszystko się zaczęło, wtedy wielu ludziom a szczególnie uczniom zaczęły się otwierać oczy. Gdy Wieczerza została rozpoczęta i kiedy Jezus ustanowił Najświętszy Sakrament Ciała i Krwi swojej, i kiedy trzeba było go podać, w pewnym momencie padły słowa „jeden z was mnie zdradzi”. Myślę, że jakby lunął wiadro wody na nich, tam przy tej ostatniej wieczerzy, na pewno znacznie mniejszego wstrząsu by dostali niżeli te słowa. Zaczęli patrzeć jeden po drugim. Czy to ja? Zaczęli sobie robić rachunek sumienia, jak to pamiętam jeden z obecnych tutaj współbraci, który powiedział, że widocznie nie mieli zbyt czystego sumienia wobec Jezusa, dlatego też nie byli pewni siebie.

Potem, gdy ta Wieczerza się skończyła, zobaczyli prawdziwe oblicze tego Uwielbienia. Syn Boży został uwielbiony w sposób niezwykle tragiczny. Tak jak ziarno pszenicy, o którym mówi Jezus. Po to, żeby obraz ten był jeszcze bardziej komunikatywny dla nas, gdyż w zasadzie w większości pochodzimy ze wsi.

Kilka miesięcy temu jesienią we wrześniu czy w październiku rolnik zaorał ziemię, wrzucił pszenicę do ziemi i ta pszenica urosła, powiedzmy na te plus minus 10 centymetrów. Wyglądała ładnie, zielono, ale nagle przyszła zima i niestety zwaliła ją, pozbawiła ją tej zieleni i tego życia. Tak by można było myśleć, szczególnie ktoś kto na tym się nie zna mógł pomyśleć, że ten rolnik, który zasiał tę pszenicę to chyba sobie coś pomylił z tymi porami roku. A tymczasem nic podobnego, ta pszenica musiała obumrzeć. Musiała być ściśnięta zimą mrozem, musiała po prostu obumrzeć przez te kilka miesięcy zimy. Dopiero, gdy pokazało się słońce, nagle z tego martwego ziarna zmartwychwstaje nowe ziarno. Zaczyna rosnąć nowy listek, źdźbło a na nim kłos. Właśnie za niedługi czas zaczną się żniwa i przy nie jednym polu przechodząc widzimy kłosy. Jeśli będzie wiatr i sprzyjająca pogoda, to one się po prostu zapylą i będzie ziarno. Przyjdzie czas, już za niedługo, za miesiąc czy za dwa i trzeba będzie zapuszczać przysłowiowy sierp, żeby zebrać plon. Wtedy można zobaczyć jak z jednego ziarenka urosło, jak na jednym miejscu możemy usłyszeć, 30, 60 a nawet 100 ziaren. Tak się to pomnożyło przez tę śmierć ziarna podczas tej zimy i tych wszystkich tortur, które to ziarno spotkały. Jednak na tym to wszystko się nie kończy, bo ten kłos ładnie stojący, kołyszący się na wietrze, dźwigający obfitość ziarna, zostaje skoszony sierpem, wszystko jedno czy ręcznym czy mechanicznym, w każdym razie skoszony i wrzucony do młocarni, również wszystko jedno jakiej, czy takiej poruszającej się po polu czy tej stojącej w stodole i zostają ziarna oddzielone od kłosa. Potem to już samotne ziarno zabiera rolnik do wora i zawiezie do młyna. Tam walce zniszczą, zgniotą to ziarno żeby wydobyć skrobię, żeby ono się obróciło na mąkę i potem będzie z tego dopiero chleb.

Jednak, czy to koniec? Nie! To jeszcze nie koniec. Pani domu zabierze mąkę, doda wody, drożdży, soli i innych przypraw. Wszystko wymiesza i ugniatając wyrobi ciasto, z którego uformuje bochenek i włoży go do ognia, do rozpalonego pieca. Tam proces wzrostu, tego wyrobionego ciasta zapoczątkowany przez działanie drożdży, zostanie gwałtownie przerwany. Ciasto, które nie nadawało się do spożycia, moglibyśmy być chorzy gdybyśmy je spożyli, po odpowiednim czasie, ci którzy pieką chleb wiedzą jaki czas zastosować, wyciągają chleb i on jest pachnący, i on przyniesie moc. Ale jeszcze czeka go kolejna tortura. Zostaje pokrojony, wszystko jedno czy mechanicznym czy ręcznym nożem. Potem ta pachnąca pajda chleba kończy w szczękach ludzkich, które ją gryzą, mielą na papkę, i cały proces dokończają soki żołądkowe, żeby nareszcie chleb przyniósł siłę, przyniósł życie.

Ten chleb daje życie. Widzimy jak długa jest ta droga od wsiania ziarna, które musi obumrzeć aż do przyniesienia owocu i do podtrzymania naszego życia.

Wróćmy jednak do tajemnicy z wieczernika. Uświadamiamy sobie Misterium Zbawienia dokonane przez Chrystusa. Przed chwilą rozważana była bolesna część różańca świętego, która nam opowiada poszczególnymi tajemnicami, jak to się działo z Jezusem. On jako Ziarno rzucone przez Ojca Niebieskiego na ziemię, zapowiedziany przez proroków, zostaje podobnie poddany torturom różnego rodzaju, nawet jeszcze gorszym, bym powiedział, jeżeli ziarno pszenicy. Bo On jako istota żyjąca, który przyjął od nas naturę, wszystko z wyjątkiem grzechu, czuje i rozumie doskonale i świadomie odbiera stosunek otoczenia do siebie. Jak popatrzymy na mękę Jezusa od Ostatniej Wieczerzy poprzez Ogrodu Oliwny, gdzie w Jego Serce niczym miecz boleści wbija się zdrada Jego najbliższych. Doznaje cierpień fizycznych przez biczowanie, ukoronowanie cierniem i dźwiganie Krzyża. Psychicznych, kiedy znęcają się nad Nim i odwracają całkowicie jego naukę nazywając go zwodzicielem i oszustem, współpracujących z diabłem albo nawet i księciem szatanów, że, na przykład, przy ich pomocy wypędza złe duchy. I aż do samej śmierci.

Przyjrzyjmy się jednak samemu Chrystusowi. On, jak ziarno pszenicy, nie wypowiada żadnego protestu. Żadnego słowa jak: „ja ci jeszcze pokażę”, jak my to czasami robimy. Wszystko odbyło się w milczeniu. Reagował tylko tam gdzie było dobro. Tam gdzie na przykład była jego Matka -spojrzeniem. Tam gdzie była Weronika, która otarła Jego twarz. Tam gdzie były niewiasty płaczące nad Jego męką. Tam gdzie była złość, gdzie była nienawiść do Niego skierowana, On właściwie pozostał milczący. Wystarczy, że przywołamy na pamięć proces czy to u Annasza czy u Kajfasza czy nawet u Heroda, który spodziewał się, że Jezus pokaże mu jakieś sztuczki, a on na tle tego wszystkiego będzie oczywiście imponował otoczeniu. Tymczasem Jezus tam zachował się milcząco. Tam gdzie było zderzenie zła i nienawiści z Jego Miłością, On zachował milczenie.

Podobnie jest tak jakby wziąć od tych, którzy zawarli małżeństwo czy sióstr, które też noszą obrączki na znak zaślubin z Panem Jezusem, tą złotą obrączkę i wpakować w błoto. Czy ona straciła swoją szlachetność? Nic podobnego. Wystarczy ją podłożyć pod odpowiedni środek oczyszczający, może tylko woda wystarczy, a czasem nawet będzie potrzebny kwas jeżeli brud był jakiś specyficzny i mocny i ona wraca do swojego blasku, wraca do swojego powołania. Gdyż ta obrączka, to nie jest tylko kawałeczek powiedzmy czegoś okrągłego, jakąś niteczką nakręconą na palcu. Ona jest znakiem łączności z Jezusem. Ona jest znakiem ślubu. Wielkim znakiem, jak papież powiedział, że ma ogromną wartość z tym wszystkim co się z nią łączy. Ona nie pozwala, aby ten brud czy to zło do niej przeniknął i zachowuje swoją szlachetność, podobnie jak Jezus zachowuje swoją szlachetność aż do ostatniego tchnienia. Umiera na krzyżu. Ogół ludzi patrzących był przekonany, że wszystko się dokonało, że to już koniec. Można otrzepać ręce z kurzu, i już sprawa Jezusa, jakiegoś obłąkanego nauczyciela z Nazaretu jest zakończona. A tymczasem stało się zupełnie co innego. On zmartwychwstał.

Ale wróćmy, bo przecież mamy tutaj zwłoki księdza Józefa, który jak czytałem na początku, został powołany na podobną drogę, jak i każdy z nas jest wezwany do tego, by w nim Bóg był uwielbiony. Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, a tam gdzie Ja jestem tam będzie i mój sługa. A sługa to ten, który spełnia moje polecenia. Tak jak w małżeństwie podobnie i w klasztorze jest tak samo, że ten kocha kto spełnia polecenia.

Kto je nosi w swoim sercu. Nie tylko na zewnątrz, fizycznie, że je wypełnia, ale wewnątrz jest o tym przekonany. Nawet wtedy, gdy ciało nasze i nasze zmysły sprzeciwiają się temu. Teraz właśnie po klasztorach są dokonywane zmiany personalne. Ileż tam się czasem może łez wylewać z powodu utraty stanowiska albo z powodu nie osiągnięcia upragnionego stanowiska, czy tym podobnie. Jak nam tu potrzeba wiary, że Jezus nas stawia w tym miejscu i w tym momencie, gdzie On chce. A ja wtedy przyniosę owoc kiedy obumrę dla siebie, dla moich prywatnych spraw.

Na taką drogę został wezwany ksiądz Józef, idąc z jednego miejsca na drugie, co tak starałem się szybko przeczytać, żeby to długo nie trwało. Lata płynęły a on szedł z jednego miejsca na drugie i doszedł do mety. Tak jak i Chrystus doszedł do mety na krzyżu, aby odebrać nagrodę.

Tak ja, jak i ty, każdy z nas jesteśmy wezwani, aby Bóg został w nas uwielbiony. W jaki to sposób możemy uczynić? Odpowiedź zostawił nam Jezus w przykładzie o ziarnku pszenicy, a jeszcze bardziej dając nam przykład samego siebie. Jezus był i jest skromny, więc nie pokazał palcem, że macie się patrzeć na Mnie. Jednak nam wyraźnie zostawił przykład jak ma wyglądać nasze życie, aby nasze spotkanie z Jezusem Chrystusem było pełne radości i byśmy otrzymali Nagrodę wieczną. Amen.

Wysłuchaj na seminaryjnym kanale  YouTube.

 

Pożegnanie parafian z Gołębia.

 

Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną

przez wszystkie dni mego życia

i zamieszkam w domu Pańskim

po najdłuższe czasy. Psalm 23

 

Drogi Proboszczu Józefie,

Bóg, który jest najznakomitszym scenarzystą życia każdego człowieka, wyreżyserował piękny film o tobie, w którym zagrałeś swoją pierwszoplanową rolę. W każdym kadrze tego filmu szedłeś drogą wiary usłanej w modlitwie. To właśnie młodzieńcze rozmowy z Panem i Jego słowa „Pójdź za mną” skłoniły twe serce, by w ramionach już na zawsze tulić krzyż i wciąż patrzeć z radością w oczy Wszechmogącego. Nastrojone ewangelią serce grało pieśń oddanej służbie Panu zgromadzeniu zakonnemu oraz innym ludziom.

W pewnym momencie życia zostałeś skierowany przez przełożonych do naszej parafii pod wezwaniem świętej Katarzyny i świętego Floriana w Gołębiu, aby pełnić funkcję proboszcza. Działo się to w latach 1989-1998. Tu właśnie gdzie stoi Domek Loretański, wiekowy kościół i stara plebania rozgrywały się niektóre sceny tego Boskiego filmu z twoim udziałem. Bo tu Matka loretańska brała cię w ramiona a nasi patroni wspierali w posłudze kapłańskiej. Tu właśnie, gdzie urokliwa Wisła czule wita gości, dane ci było nawiązać liczne przyjaźnie. Wiedziałeś jak mierzyć sercem serca odziane w różne barwy. Nie oceniałeś, nie odtrącałeś lecz szedłeś innym z pomocą nie tylko duchową, ale też materialną. Żar nieba i Słowa Bożego spływały przez ciebie na nas twoich parafian. Byłeś pracowitym i sumiennym.

Pan nam cię przysłał, żeby wybudować kaplicę cmentarną, ogrodzenie wokół cmentarza i odnowić wnętrze naszego kościoła. Szczęście czerpałeś z żywego chleba. Tego szczęścia uczyłeś dzieci, które sumiennie przygotowywałeś do pierwszej komunii świętej. One garnęły się do ciebie. Byłeś dla nich wyrozumiały i życzliwy. Bezstresowe katechezy, na których uczyłeś maluczkich kochać Boga, często wspominane są przez twoich dorosłych już teraz wychowanków. Są oni bardzo wdzięczni za organizowane wycieczki po-komunijne i kolonie letnie. Dzieciom z biednych rodzin częściowo sponsorowałeś takie wyjazdy, aby i one miały możliwość spotkania Boga poza miejscem ich zamieszkania. Bóg zapłać księże proboszczu, że pomagałeś wielu ludziom. Dziękujemy za każde twoje wsparcie duchowe i zawsze życzliwe usposobienie. Jesteśmy wdzięczni Ojcu Niebieskiemu, że to ty właśnie byłeś z nami w tych licznych choć krótkich ujętych z całego montażu filmu Bożego.

Teraz film o tobie już się zakończył, ale jego fabuła pozostanie na zawsze w naszej pamięci. Żegnaj nasz proboszczu i przyjacielu, czas witać się już z Panem, a tam na ciebie czekają anioły niebieskie i pewnie na twoje powitanie parzą ci w Boskim refektarzu napój szczęścia wiecznego. Wdzięczni parafianie z Gołębia i okolicznych wsi.