Dość powszechna jest tu świadomość bycia Polakami. Liczba osób ubiegających się o Kartę Polaka jest dość duża. Jest tutaj filia Towarzystwa Kultury Polskiej Jasna Góra, które jest zarejestrowane w Tyraspolu, ale obejmuje swoim zasięgiem całe Naddniestrze a w Słobodzie Raszkowskiej ma duże przedstawicielstwo. Świadomość bycia Polakiem jest tu dość powszechna, nie tylko wśród najstarszych, ale włącznie z młodzieżą i dziećmi.

Z księdzem MARCINEM JANUSIEM ze Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego, proboszczem w Słobodzie Raszkowskiej w Naddniestrzu rozmawia WOJCIECH JANKOWSKI.

Jak ksiądz trafił do Słobody Raszkowskiej?
Tu jest moja Afryka, tu jest mój Zair. Od samego początku mojej drogi powołania chciałem jechać właśnie tam. Doczekałem się zgody na wyjazd do Afryki, ale wtedy zmieniły się warunki w samym Kongo. Moi, z dużym doświadczeniem, współbracia misjonarze zaczęli wracać, a mój wyjazd został wstrzymany. Wtedy pojawili się bracia stąd, z Mołdawii, którzy poszukiwali kogoś chętnego do wyjazdu do Raszkowa. Zgodziłem się, przyjechałem i tak już od 15 lat jestem w Naddniestrzu. Łatwo było mi tu przyjechać, bo jako student seminarium na przełomie lat 1995-96 byłem tu przez dwa tygodnie na zimowej praktyce.

Ma zatem ksiądz porównanie obecnego Naddniestrza i tego z połowy lat 90?
Zmieniło się dużo. Wtedy w kraju funkcjonowały pieniądze zastępcze, kupony, trudno zresztą wtedy było cokolwiek kupić, nawet za całą reklamówkę takich kuponów. Teraz jest zdecydowanie łatwiej, nie ma na skrzyżowaniach posterunków milicji. Pewnego razu, gdy jechałem z Rybnicy do Raszkowa, zatrzymał nas patrol milicji i jeden z nich kałasznikowem dźgnął mnie w żebra, patrząc przy otwartych drzwiach, co wieziemy. Gdy przyjechałem w 2001 roku, już czegoś takiego nie było. Teraz jest spokojniej, stabilnie. Gospodarczo na pewno Naddniestrze wygląda inaczej. Wtedy to było zaraz po rozpadzie Związku Sowieckiego i źle to wyglądało. Dzisiaj jest… prawie normalnie. Chociaż tego państwa na dobrą sprawę nie ma.

Kto przed księdzem pełnił posługę kapłańską w Słobodzie Raszkowskiej?
Regularną pracę przed 30 laty rozpoczął tu ksiądz Jan Rudnicki. On tu pracował, kiedy ludzie zaczęli budować nasz kościół w Słobodzie. W roku 1990 został zaproszony przez niego ksiądz Henryk Soroka, sercanin z Polski, który przyjechał tu w roku 1991 i pracował nieprzerwanie przez 21 lat. Pod koniec tego okresu nie pełnił już funkcji proboszcza, ale pomagał swojemu następcy, też sercaninowi, księdzu Dimitriemu Zielińskiemu. Ja zastąpiłem księdza Dimitrija w zeszłym roku we wrześniu. Od 1991 roku nieprzerwanie pracują tu księża sercanie.

Jak wyglądało tu życie katolików jeszcze za czasów Związku Sowieckiego? Ksiądz z pewnością wie to z opowieści parafian.
Tu często łączy się pojęcia katolik i Polak, bo wielu katolików ma pochodzenie polskie, wpisane w dokumentach i często też czują się Polakami. Katolikom nie było tu lekko. Nie mieli tu kościoła, chociaż wieś była założona przez księdza proboszcza z Raszkowa jeszcze w XVIII wieku. W połowie lat 70. XX wieku sami wybudowali sobie kościółek. Dokładnie 40 lat temu zburzono im ten pierwszy kościółek. Stało się to w październiku 1977 roku. To już były czasy Breżniewa, i coś takiego było nie do pomyślenia. Świątynię zburzono, a najaktywniejsi parafianie byli represjonowani. Ale się nie zniechęcili i dalej spotykali się na modlitwach, kultywowali swoje tradycje. Do dziś zachowało się tu wspólne kolędowanie – cała wioska bierze w tym udział, sąsiedzi chodzą od domu do domu i kolędują razem z księdzem. Wcześniej robili to bez księdza. Tak przetrwali, wspierając się nawzajem, kultywując tradycje ojców i dając świadectwo wiary. Tak żyli do czasów pieriestrojki, kiedy wybudowali kolejny kościół, który istnieje do dziś. Postawili kościół sami, z własnej inicjatywy. Interesujące jest to, że działkę pod budowę dała prawosławna mieszkanka wsi. Była wdową, nie miała dzieci. Oddała swój majątek wspólnocie katolickiej, prosząc o dożywotnią opiekę.

Kogo obrano za patrona nowego kościoła?
Miejscowa parafia jest pod wezwaniem św. Marty, bo w dniu świętej Marty, 29 lipca w roku 1986, w czasie wizyty w Moskwie, parafianie za Słobody Raszkowskiej uzyskali zgodę na rejestrację wspólnoty katolickiej. Sprawdzili w kalendarzu, kto jest opiekunem tego dnia. Patronem była św. Marta i to zadecydowało, że parafia ma nosić jej imię. Wcześniej na miejscu kilkakrotnie im odmawiano, więc pojechali do Moskwy. Nie ustawali w staraniach. To był długi trud, żeby w końcu mieć parafię, chociaż nie mieli jeszcze księdza. Najpierw była parafia, jako grupa wyznaniowa, a potem pojawił się ksiądz.

Jaki był przebieg zburzenia pierwszego kościoła?
Dokonały tego władze komunistyczne, przyjechała milicja, służba bezpieczeństwa, z kołchozu ściągnięto traktory. Zabrano najaktywniejszych parafian do oddalonej o 25 kilometrów Kamionki – siedziby władz rejonowych, tam ich przesłuchiwano, a w tym czasie milicja zablokowała wejścia do domów, żeby ludzie nie przeszkadzali. Przywiezieni w tym celu ludzie zburzyli ściany kościoła. Budynek został zniszczony przy pomocy traktorów. Kamienie, z których był wybudowany ołtarz, zostały rozwiezione w różnych kierunkach poza wioskę. Na nieszczęście nikt nie schował Przenajświętszego Sakramentu, który był pozostawiony po mszy świętej. Komuniści rzucili go świniom do chlewu. Nad ranem wrócili parafianie zatrzymani w Kamionce i zapytali gdzie jest Przenajświętszy Sakrament, wówczas ktoś z mieszkańców pokazał chlew, gdzie był rozsypany. Tam, w tym chlewie padli na kolana i zaczęli śpiewać suplikację „Święty Boże”, żeby wyprosić u Boga przebaczenie za to świętokradztwo. A wspomniane kamienie ołtarzowe na obrzeżach wioski stały się miejscem spotkań młodzieży, tam przychodzili na randki.

Dla mieszkańców wioski to było naturalne, żeby z Bogiem budować sobie przyszłe życie. Stąd do dziś jest tu wiele rodzin i są one wielodzietne. Ta ziemia, ta miejscowość, ta parafia wydała sporo powołań kapłańskich i zakonnych. Stąd pochodził nieżyjący już biskup ordynariusz w Kijowie Piotr Malczuk. W tej chwili jest chyba siedem sióstr zakonnych stąd pochodzących i sześciu księży pracujących w Mołdawii, w Naddniestrzu, na Ukrainie, w Białorusi, w Polsce. Na pewno jest to ziemia błogosławiona. Ta wiara owocowała poprzez powołania, które były i są nadal. Niedawno jedna z dziewcząt wybrała drogę powołania i w tej chwili jest na etapie formacji u sióstr Honoratek.

Jak liczne są w Naddniestrzu parafie?
Różnice są duże. Pięć parafii, zgodnie z podziałem dokonanym przez księdza biskupa, obejmują swoimi granicami całe Naddniestrze. Nie przekłada się to w sposób prosty na liczbę parafian. Największe są Rybnica i Słoboda Raszków, mające po kilkuset parafian. Tyraspol około 150, Raszków razem z Kamionką ma około 130. Najmniejsza jest w Benderach, niespełna 100 osób. Różnie jest z praktykowaniem wiary, ale na Boże Narodzenie w Słobodzie było w kościele ponad 300 osób.

W jakim języku są odprawiane msze święte?
Właściwie są dwa języki. Msza święta jest na przemian po polsku i po rosyjsku. Pojawia się też w śpiewach język ukraiński.

Czy zachowała się pamięć języka modlitwy?
Na pewno język polski jest dla większości parafian, nawet tych w średnim wieku, czy najmłodszych, podstawowym językiem modlitwy, bo w domu modlitwy „Ojcze nasz” uczą się najpierw po polsku, a potem dopiero po rosyjsku. Parafianie im są starsi, tym więcej modlitw znają po polsku. Niektórzy z nich dobrze czytają po polsku. Na przykład godzinki do Matki Bożej przed poranną mszą świętą są śpiewane po polsku. Wiele modlitw jest odmawianych w języku polskim. Najstarsi nauczyli się modlić w domu po polsku. Tu zazwyczaj nie było księdza. W czasach komunistycznych ksiądz dojeżdżał z Kiszyniowa lub bywał przejazdem gdzieś z Ukrainy. Funkcję katechety spełniali sami mieszkańcy wsi. Był taki pan Piotr Pogrebnoj i jego żona. Jeszcze było parę osób i to oni uczyli religii, modlitw, przygotowywali ludzi do spowiedzi świętej, do sakramentów. Robili to po polsku, bo tak umieli. Nie jest to dla nich zupełnie obcy język, bo na co dzień oni nie rozmawiają w żadnym z języków tu używanych. Nie jest to język polski, ani rosyjski, ani ukraiński. Jest to zlepek tych trzech języków w wersji, jak tu mówią, słobodzkiej.

Czy są tu w użyciu polskie słowa?
Takie sztandarowe to patelnia. Praktycznie w każdym domu ludzie nie używają „skoworodki”, lecz patelnię. Jest pewnie jeszcze szereg innych słów.

Jak wygląda struktura kościoła w Naddniestrzu? Ilu jest katolików?
Naddniestrze jest jednym z trzech regionów diecezji kiszyniowskiej, która obejmuje całą Mołdawię razem z Naddniestrzem. W Naddniestrzu jest pięć parafii: Raszków, Słoboda Raszkowska, Rybnica, Tyraspol, Bendery. Raszków ma filę w Kamionce, a Rybnica ma filię w Iwanowce. We wszystkich tych parafiach pracują księża sercanie, zarówno z Polski, jak i miejscowi. Za Dniestrem, w części właściwej Mołdawii jest jeszcze 15 parafii.

W jakim stopniu ludzie tu czują się Polakami? Czy to poczucie się rozpływa, czy jest to indywidualne i zależy od każdej rodziny?
Jak bardzo się rozpływa? Myślę, że dość powszechna jest tu świadomość bycia Polakiem. Liczba osób ubiegających się o Kartę Polaka jest dość duża. Mamy tu filię Towarzystwa Kultury Polskiej Jasna Góra, które jest zarejestrowane w Tyraspolu, ale obejmuje swoim zasięgiem całe Naddniestrze, a w Słobodzie Raszkowskiej jest dość duże przedstawicielstwo. Świadomość bycia Polakiem jest tu dość powszechna, nie tylko wśród najstarszych, ale łącznie z młodzieżą i dziećmi.

Czy ksiądz chciałby jeszcze pojechać do Afryki by tam służyć? Czy to już takie odłożone marzenie?
Ono gdzieś we mnie jest, chociaż mam świadomość, że jest coraz mniej prawdopodobne. Jeszcze się żarzy. To pragnienie Afryki jest jednak ciągle obecne, ale zawsze sobie powtarzam, że Afrykę znalazłem tutaj.

Tu ludzie mają gorące serca, więc może część tego afrykańskiego gorąca ksiądz tu odnalazł?
Być może. W tutejszych ludziach na pewno jest bardzo dużo życzliwości, ciepła, gościnności, serdeczności, ale i temperatury latem są tu afrykańskie, bo często są to temperatury rzędu 40 stopni w cieniu. I bywa czasem parę miesięcy bez deszczu.

Jak wygląda sytuacja ekonomiczna? Ludzie narzekają na brak pracy?
Z pracą w Naddniestrzu nie jest dobrze. Tu w wiosce jedyne miejsca pracy to szkoła, administracja wiejska i praca przy kościele czyli projekt przedszkola Caritasu, przy którym kilka osób pracuje. Więcej nikt tu stałej pracy nie ma. Wielu wyjeżdża do pracy sezonowej na Ukrainę, do Rosji. Sytuacja ekonomiczna zmusza ludzi do wyjazdów. Jeszcze jest o tyle dobrze, że każdy ma jakiś ogródek przy domu, większy, czy mniejszy, więc łatwiej jest się utrzymać i wyżywić rodzinę.

Jakie są stosunki z cerkwią prawosławną?
Raczej oficjalne, rzadkie. Sam osobiście nie szukałem kontaktu z księdzem prawosławnym, który tu pracuje, ale też on tu nie mieszka, dojeżdża do Słobody Raszkowskiej. Miałem okazję poznać go w czasie pierwszej wizyty oficjalnej biskupa prawosławnego z Tyraspola w czasie jego siedmioletniej pracy w Naddniestrzu. Była to okazja do spotkania, które było życzliwe, serdeczne, chociaż wiem, że opinie o naszej pracy, o naszej tu obecności, o tym, że katechizujemy dzieci regularnie, nie były przychylne. Ksiądz zabraniał dzieciom prawosławnym przychodzić na katechezy do nas. Czy to jest obecnie częste zjawisko? Nie wiem. Nasze spotkanie było życzliwe, zaprosił mnie na uroczystości Chrztu Pańskiego.

Jaki jest stosunek władz miejscowych do kościoła katolickiego?
Nie ma problemu z władzami rejonowymi, mer wioski akurat jest prawosławna, ale większość pracowników to nasi parafianie, katolicy. Po wyborach prezydenckich, które odbyły się w grudniu 2016 roku, rejon ma nowego szefa administracji. Poprzedni był życzliwy, otwarty, nie było żadnych problemów, a nowego jeszcze nie poznałem.

Czy trudno się żyje w państwie, które jest nieuznawane przez społeczność międzynarodową?
Na pewno nie jest łatwo, jest inaczej niż gdzie indziej, inaczej niż w Polsce, inaczej niż w Mołdawii, ale bardzo dużo zależy od samych ludzi, jeśli relacje międzyludzkie są dobre, to pomaga i nie odczuwa się, że jest to państwo nieuznawane. Istnieje od ponad 25 lat w stanie zawieszenia, więc już przeszło próbę czasu z mniejszą, czy większą pomocą ze strony Rosji, ale wszędzie żyją ludzie. Tu też żyją ludzie. Chcą żyć jakoś stabilnie, budują domy, remontują, zakładają rodziny. Ich życie trwa i jest wiele życzliwości miedzy nimi. Dla mnie jako osoby, która przyjechała z zewnątrz, jest to państwo policyjne. Jest kontrola służb. Jak przyjmuję gości z zagranicy, to wymagają jakichś informacji, pojawiają się pytania „kto?”, „po co?”. Z drugiej strony jest zrozumienie, że chcąc pomagać miejscowej społeczności, trzeba zapraszać gości, którym należy coś pokazać i kiedy przychodzi do konkretów, problemów większych nie ma.

Bóg zapłać!

Towarzystwo Kultury Polskiej w Tyraspolu „Jasna Góra” stara się o dokończenie i otwarcie Domu Polskiego w Raszkowie. Osoby, pragnące wspomóc tę inicjatywę, proszone są o wpłaty na podane niżej konto z dopiskiem „Dom Polski w Raszkowie”:
BANK PKO BP SA O/1
w PRZEMYŚLU
Nr rachunku: 07 1020 4274 0000 1102 0056 3643
Towarzystwo Polskiej Kultury
„Jasna Góra”

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 12 (280) 30 czerwca - 13 lipca 2017

Źródło: http://kuriergalicyjski.com/spolechenstwo/rozmowy-kg/6070-w-naddniestrzu-odnalazlem-moj-zair